Friday, 15 May 2015

A może by tak inaczej......

Inaczej. Z rodzicami. W mej głowie pomysł, żeby nie tylko na mnie podróż mogła oddziaływać oraz aby okazać wdzięczność za przysłowiowe wszystko dla moich rodzicieli. Taty nie trzeba było długo namawiać, kilka zdjęć, filmików z motorem i wystarczyło. Mama - no cóż, tu było najpierw nie. Duże NIE! Później ziarenko zaczęło rosnąć, aż w końcu podkoloryzowanie rzeczywistości w Tajlandii oraz kilka kieliszków domowej nalewki pomogło :)
Aby, nie było odwrotu bilety na szybko zakupione przez tate jeszcze tego samego wieczoru i tak czekamy 2 miesiące na przyjazd. 
Dużo planowania z mojej strony. Jak tu pokazać tak duży kraj i tyle ciekawych miejsc w raptem miesiąc? Jak upewnić się, że będzie to na odpowiednim poziomie(bo przecież o rodziców trzeba dbać)? Jak zaplanować noclegi? A jak sobie będziemy radzić z temperaturą? Jak zadowolić tate motocyklistę oraz mamę wielbicielkę plażowania? Jak zrobić to bezpiecznie? I całe mnóstwo innych mniejszych i większych spraw. Dużo czasu spędziłem próbując to wszystko połączyć. Mogę improwizować sporo, bo Tajlandia na to pozwala, ale zawsze muszę mieć przygotowane dodatkowe opcje, które pozwolą na wyjście z sytuacji.
Więc ostatnie tygodnie sierpnia spędzone na eksploracji głębszej Isanu oraz planowaniu miesiąca z rodzicami. Miesiąca, gdzie moje priorytety schodzą na daleki plan, a pokazanie Tajlandii, upewnienie się, że wszystko zagra i przygotowanie kilku niespodzianek jest priorytetem.

Zaczynamy na lotnisku w Bangkoku. Po 10 miesiącach rozłąki i kontakcie wirtualnym witam rodziców w Azji :) Nie takich zwykłych rodziców !!! Rodziców wystraszonych, bo czego tu się spodziewać ! Zmęczonych, po długim locie z Helsinek ! Zadowolonych, bo w końcu widzą mnie w jednym kawałku na żywo, a nie tylko głowę w komputerze.


2 godziny po kawie później łapiemy od razu samolot do Chiang Mai. A tam, już pierwsza niespodzianka. Koi czeka na nas na lotnisku(gdyż, chce poznać moich rodziców) i upewnić się, że dobrze rozpoczynają pobyt w Tajlandii. Więc są wieńce, uściski i ............. upragniony odpoczynek w hotelu. Moi przyjaciele czekają na dole cierpliwie, a zaraz po drzemce uderzamy do wybornych restauracji świętować 41 rocznicę ślubu !!! Gratulacje !!!!!!


Pierwszy dzień zwiedzania. "Ekipa" z Koi i Mr. Jackie Chan :)
Czyli, przyjaciele wożą nas po Chiang Mai. 


Do czego słoń jest zdolny? Odwiedzamy centrum słoni, które robią wszystko. Już po Indiach ja mam osobiście dystans do takich miejsc, ale tutaj nie o mnie chodzi. Gdzie mój kapelusz?


Masz tutaj trochę trzciny cukrowej !!!


W zamian słoń maluje obraz.


Jeszcze zmęczenie. Różnica czasowa robi swoje, ale próbujemy !!!


Pierwsza poważna świątynia buddyjska



A na górze zdobienia. Jakże piękne !


I wtapiamy się w tłum......


Na szczęście leniwi Tajowie mają kolejkę na górę !!! W dół po schodach było łatwiej ;P


Odwiedzamy rodzinny dom Jackie Chan'a w Phrae i poznajemy jego rodzinę :)



I przy okazji nawinął się Park Narodowy w okolicy, na który działają "czynniki środowiskowe" :)


Tutaj pierwszy nocny spacer już sami. Chiang Mai jest naprawdę ciekawym miastem i można tutaj tyle różnych rzeczy robić.


Mamy strach....... Co to będzie!!!! Wypożyczamy motocykle z prawdziwego zdarzenia, czyli w tym przypadku Suzuki V-Strom 650 i pierwsza rzecz z listy, czyli Mae Hong Son Loop. Spakowani do małych kuferków, plecaka i tank-bagów, ruszamy w 4 dniową trasę przeciwnie do ruchu wskazówek zegara(ja robiłem wcześniej zgodnie :P)


Bardziej zielony i naturalny park narodowy. Z wodospadem tym razem :)


Jest i plemię Padaung, ale niestety nie było mojej znajomej z ostatniej wizyty. 


Nawet Mama ma teraz długą szyje !!!!!!


Są i piękne widoki, które są kwintesencją północnej Tajlandii. Niebieskość nieba oraz zieloność zieleni.....


Pamiątkowe zdjęcie, coś tami pisze.......... Thailand !!!! Są i Suzuki :D


Był i przypadkowo spotkany mnich uśmiechnięty. Ale, Pani niech pamięta. Nie DOTYKAĆ MNIE !!!!!!!!! Nie wolno kobiecie dotykać Mnicha !!!!!


W samym Mae Hong Son, przy stupie na szczycie o zachodzie słońca......


O tą trasę robiliśmy. Tą koszulkową :D



- Ale dlaczego musimy jeść na podłodze ?!?! Nogi już mnie bolą. Plecy też.
- Mamo, bo tutaj tak się je lokalnie i na dodatek palcami.
- No chyba zwariowałeś............
- No chyba nie....... Smacznego :D


4 dni na motocyklach szybko minęły. Trudne dni dla mnie, bo walczyłem ostro z chorobą jakąś. Niestety skończyło się na dwóch wizytach w szpitalu(ehhhh..... w żadnym innym momencie nie mogło to przyjść, tylko teraz......). Wizyta w publicznym szpitalu 8 zł z lekami - brak poprawy. Wizyta w prywatnym szpitalu - 800 zł - jest poprawa. No, cóż tak to bywa w miejscach dla turystów, ale najważniejsze, że 4 dni później jestem już całkiem zdrowy :) A w między czasie łapiemy samolot do Chumphon, na południowo - wschodnim wybrzeżu, gdzie czeka zarezerwowany Nissan :D
Kolejne 3 tygodnie spędzamy podróżując samochodem, po plażach, wioskach rybackich, świątyniach buddyjskich i gdzie nas jeszcze oczy poniosą :)
Jesteśmy razem, więc jest radość :D


A, że deszczu brakuję to sztuczny musiałem doprawić :)


Kolejny SURPRISE !!!!


O. A tutaj kolejny surprise !! Tato i moja Yamaha :D Tak, oto już na 2 dzień samochodowej jazdy, tato dostał mój dzielny motocykl do zabawy. Ja z mamą śmigamy Nissanem, a tato za nami poznaje tajniki jazdy po tajskich drogach. Próbuje mały motorek i zaraz stwierdza, że jest nie wygodny i jak to mogłem tyle na nim wytrzymać........
Wciąż baaaaaaaaardzo zadowolony z dwóch kółek dzielnie spędza kolejne dwa tygodnie w siodle :D


A ja wciąż powtarzam, że nie ma tak źle i nie wygodnie :D


Miejsce prawie jak w Rayong, ale jednak mniej ryb.... Wciąż ładnie i coś nowego :D


Kolejne spotkanie. Kolejne inne jedzenie i dużo lokalnych opowieści :D


Ja też jestem pomarańczowy i czekam na datki....... Niestety długo trzeba czekać........


Mali rodzice.... Duża drewniana świątynia :D Duże smoki ! Dużo głów smoków.......


Ale chyba jesteśmy zadowoleni?!


Na wybrzeżu, powinny być takie właśnie zdjęcia :D


Albo takie !


Motocykl został pod Bangkokiem(jazda po tym mieście jest nie lada wyzwaniem......), więc w trójkę samochodem śmiagamy do Ayutthaya, aby zobaczyć coś innego. Resztki miast imperium Khmerów(niestety nie umywają się do tych w Isanie, ale nie można mieć wszystkiego).


Jest gorąco. Baaaaardzo gorąco, parno i turystycznie :P
Po Chiang Mai i Mae Hong Soon było kilkanaście dni poza utartymi szlakami, więc mama zadowolona gdy znów sklepy z pamiątakmi się pojawiają :D


Ostatnie dni spędzamy na odnowie biologicznej. Raczej rodzice, bo ja śmigam do Bangkoku odebrać Lucie. Wyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyypaśny hotel(najlepszy w całej podróży), w cichym miejscu, genialnie wykończony(niestety skorpion gratis - w łazience rodziców, ja przez całą podróż nie widziałem ani jednego, a oni dostali jednego na koniec........ ehh......, ale dzięki temu dużo lepszy pokój na drugą noc :D)

Tutaj w wyprawie na basen - teraz ten w środku, czy na zewnątrz z jacuzzi i masażem? - pytanie......


No niech będzie ten na zewnątrz :)


W najstarszym (I chyba najdroższym) Parku narodowym  w Tajlandii...... Były jelenie, dużo zieleni i oberwanie chmury :D


Po 2 dniach razem nadszedł czas pożegnań. Żegnamy się z Bangkoku.


No to pa pa pa..........


Podsumować by wypadało, ale chyba się nie da. Nie możliwe jest opisanie emocji, które towarzyszły mi przez ostatni miesiąc. Z jednej strony stres, aby wszystko działało jak należy, a z drugiej obserwacja moich rodziców stawiających czoła zupełnie innej kulturze. Starałem się pokazać wszystko, te dobre i te złe strony, było cudownie, choć czasem ciężko. Dla mnie niesamowite doświadczenie robić za "przewodnika" dla rodziców po kraju, który stał się tak dla mnie bliski, obserwować ich i czasem trochę "podpuszczać'(Mamo przepraszam za Som Tam !!!). Po wielu miesiącach samemu zupełna odmiana. Mam nadzieję, że się podobało :)

No comments:

Post a Comment