Wednesday, 27 May 2015

New ...........

Nowy rozdzial, nowe wyzwanie, nowa przygoda - Nowa Zelandia.

Wytrzymalem troche w Danii, troche w Polsce ale tym razem brakowalo mi czegos. Ale czego? Przeciez jest rodzina, mogla by byc jakas praca, mieszkanie czekalo, cieple miejsce. No niby wszystko pasuje, ale jednak cos wciaz nie tak.
Podjalem troche ryzykownych decyzji w ostatnim czasie i pomimo watpliwosci czy dobrze postepuje czuje ze byly one konieczne.
Jezeli czujesz ze cos jest nie tak w Twoim zyciu, ze nie jestes w zgodzie ze soba, to dlaczego trwac w tym? Jezeli ciagnie cie w jakims innym kierunku? Nie czulem ze teraz jest moment i miejsce na powrot do "normalnosci".
Potrzebuje zobaczyc jeszcze troche swiata, dowiedziec sie czegos nowego, podgladnac ludzi zyjacych na innym kontynencie, koontynuowac poszukiwanie swojego miejsca na ziemii i recepty na szczesliwe zycie wiec z wiza working-holiday sprawdze sie w Nowej Zelandii przez najblizszy rok.
Sposob dostania wizy mozna znalezc na internecie wiec nie bede opisywac, co najwyzej zaznacze ze jestem jednym ze 100 szczesliwcow z Polski ktorzy ja otrzymali na rok 2015.
Bilet kupilem na dwa tygodnie przed odlotem, czekajac az decyzja o wylocie "dojrzeje" we mnie i tyle tez czasu dalem sobie na bezposrednie przygotowania do wyjazdu. Wyjazdu zdecydowanie innego niz poprzedni, gdzie bylem turysta przede wszystkim. Teraz musze pracowac, ale moge to robic legalnie wiec cos powinno sie udac z tego poskladac. Wyjazdu innego, bo jest inne nastawienie. O ile konczac Azje wiedzialem czego sie moge spodziewac po powrocie - mniej wiecej. O tyle tym razem jade w ciemno, zaczynam od zera i musze stosunkowo szybko cos zaczac osiagac.
Psychicznie tez jest inaczej. Wyjezdzam z czystym kontem, zostawiajac za soba dotychczasowe zycie i probujac je ulozyc na nowo. Rowniez nie bylo zadnej listy rzeczy do zabrania. Wykorzystujac juz doswiadczenie oraz taki spokoj umyslu spakowalem caly swoj dobytek na najblizszy rok do duzego plecaka. Razem z malym plecakiem calego majdanu jest raptem ok. 25 kg na 4 pory roku(bo tyle wystepuje w NZ).
Hej!! Ale przeciez mam spakowane 3 pary jeansow(ostatnio nie bylo nawet 1), sweter, ciepla bluze, wiecej 3 pary majtek i pare moich ulubionych kolorowych par skarpetek. Co wiecej czlowiekowi potrzeba do szczescia?! Mam normalne buty, nie tylko sandaly i klapki. Jak niesamowicie sie robi na sama mysl o tych wszystkich dobrodziejstwach ktore zabieram ze soba:)

Pomimo watpliwosci, delikatnego strachu i nie pewnosci wyjezdzam spokojny. Wiem, ze nie ma innego wyjscia niz sobie poradzic - co wczesniej zawsze jakos sie udawalo. Nic pewnego tam na mnie nie czeka, ale wciaz czuje ze jest to wlasciwy kierunek we wlasciwym momencie.

Posrod rozmow pojawialy sie opinie skrajne - zazdrosc, podziw, negacja, aprobata, zdziwienie- ile ludzi, tyle pogladow. Z mojej strony nie robie nic innego niz probuje wykorzystac okazje i "mlode" lata na probowanie i zbieranie doswiadczenia. Zycie mamy w koncu tylko jedno i na dodatek krotkie bardzo, wiec nie potrafie sobie wyobrazic nie probowac go chociaz ciekawie przezyc. Czy nie przespie czegos w zyciu? Czy nie przegapie jakiejs okazji na kariere czy inwestycje? Moze i tak wlasnie bedzie. Moze za dwa czy trzy miesiace bede musial napisac ze ostatnie grosze wydalem na bilet powrotny i jedna wielka klapa? A moze uda mi sie tam powoli zaczac cos malego, przetrwac i zwiedzic obie wyspy, a dalej zobaczymy - bo pewnie do tego czasu rok mojej wizy juz minie.
Chcialbym znac odpowiedzi na te pytania bez wyjazdu, ale inaczej niz probujac tego nie stwierdze. Dlatego z podniesiona glowa, checia do dzialania i wiara w siebie i swoje umiejetnosci ruszam do Nowej Zelandii.

Czas odpowie czy to byla dobra decyzja.

Optymistycznie musi byc na koniec, wiec moze zacytuje: "Nie wszyscy ktorzy szukaja sa zagubieni" :)

PS W koncu przekrocze rownik :D

PS 2 Czyz Nowa Zelandia nie bedzie pieknym krajem gdzie bedac 30 % mniejsza od Polski ma raptem 4,5 mln mieszkancow?  A przy wjezdzie do kraju prosza o umycie butow, zeby czasem nie przywiezc jakis zarazkow ? Bedzie dziko, bedzie zielono i bedzie duzo wody dookola. Bedzie co robic !!!!!

Wednesday, 20 May 2015

I'm sorry Surprise

After 48 hours of traveling back to Europe via Guangzhou(really shit airport), Amsterdam, Warsaw, Krakow finally to Bochnia. We have used trains, buses, taxis, planes, van. Very, very long way and we were super tired. Also we had to wait some hours as no one was home at that day........


But all the efforts were worth this moment. Unforgettable moment and no description is necessary.


Tuesday, 19 May 2015

Last month in Asia

Last month in Asia. When I was leaving for the trip, I started without a plan of going back(when, how and where), but because of Lucia's influence I have decided to finish my trip together with her and go back to Europe. We did a bit of planning together, but mainly in matter of bookings some flight tickets and placing a time frame for our trip. So, we did. The rest of planning was on me. Again being a guide, companion and fixer :)  A month in Asia together. My last month in Asia. Going from Bangkok to Kuala Lumpur on my small motorbike. We haven't seen each other for 8 month, so it was looooooooooooooooooong brake and I was actually waiting for "the moment" to happen. A bit afraid, a bit insecure, nervous and impatient but very happy for this finally to happen and be together again. Here it comes.

The very first "Hi Lu" on Suvarnabhumi Airport with some flowers and her clothes not exactly fitting the weather outside(Danish weather clothes :P). I must admit that a women managing to pack her self to small backpack for a month is not easy to find ;P


After two days with my parents and first bus ride(for her and also for me :P) in SE Asia to Phetchaburi from Bangkok. White Monkey hostel and we got to well know place for dinner.


Cannot miss Kings Palace in Phetchaburi. First time alone(meeting a friend of Chanon), second guiding parents and third with Lu. Still, didn't get tired of the place and had fun. Lucia got to know monkeys very well and since then she was afraid of them.......


Special monkey interest was in the red - hanging shawl.


Since we were together, the flag on the bike had to upgraded(I got that ready few days earlier), so here it is Malaysian Yamaha FZ150i in Thailand with polish-spanish crew :)


Full gear set. Proper jackets with airwents are must-have there, then some knee protections and helmets(surprisingly Lu's head is too small for finding a proper helmet in Asia :O). First proper day on bike. First serious pain in the ass for Lu :P 


It was tough time for Yamaha. Extra person, extra luggage, but I can't complain. Everything is possible if you want. Everything is possible in Asia. Is not always about size :P


Food corner. Well, I couldn't eat as usually, but after few tries we got better and better. Even some happiness with eating.....


We even saw a local theater. Far too noisy and a lot screaming/shouting. But good experience.


Night chill in local bar with some Premier League on TV.


And finally I got to have some pictures of my self........ :D


Beach created for English tourist. They brought STONES for sandy beach in order to have it like in UK. EEEHhhhh.............. no commments......... but we were happy ;)


Phraya Nakon Cave. Quite outstanding place.


Please don't look at my T-shirt. It is not the point of that picture. Actually it took many tries for getting the background focus and us visible. Appreciate !!!!!


Sometimes Spaniards have difficulties to bare with hot, so here comes Polish help with carrying around ;)


Someone is hungry............


Chilling out. Hammock - the greatest invention of all the times :D


Black sand, but the place is magical. No one around in few km radius, great resort, great food, great views.........


And the temple :)



And unique east coast short stop. Here you can find Thailand. Raw, tough, "wild".


Just look.


Another dinner. Drinks, fresh seafood, fresh vegetables, super company and great vibe in the place. What more you want ?!



I have been waiting for this moment for 8 months. Diving course !! Finally !!! Our companions were let's say a bit isolated, but still great fun !! We went for Koh Tao and Simple Life school. If I could I would spend there a month diving :D


The weight of gear for man and woman is the same, so it is a bit of an issue for Lu to move around with extra 20 kg on her back. She managed very well. We got the same air usage underwater, so here plus for me :D(In the end I am almost twice bigger :P)


I couldn't miss a chance for making a Open Water Certificate with 30 m depth. Lu wasn't that convinced, but I hope that one day you will have some fun with deep dives :D


So, here we come to the end of Koh Tao. Great island(on low season months, as I can't imagine this place in high season). Plenty of tourists, but the diving is amazing and I would go only for that.


Then we treat ourselfs very well on next island. Koh Lanta. Low season. Big resort(with only few guests inside). Total chill, sunbathing, swimming pool, trips around island and small surprise. Just behind swimming pool there was a beach.

This one could be a postcard or advertisement for a hotel or beginning of some kind of movie..... or think about it your self. A model, swimming pool, blue sky and palms. I was lucky guy :)


There were little surprises. I tend to make them sometimes to some people. Here is one of them for Lu. A cooking class. Very useful in daily life in future :D


So here are herbs and spices...... I knew a few, but damn there are so many......


The Thai cooking master name: Akkapak Buayah. He was a very unique person :D Looking at me too often......... Good cooking and pretty well teaching, specially when we were only two for learning :D

But we made it. 6 hours and 6 dishes :D Ended up a bit drunk, with super full stomach and great experience for future. From today we cook only Thai in Akkapak style :D


This was the end of our(and also mine) Thailand. Amazing country, great people, outstanding food and soooo many things to do. I will be coming back to that country in my memories(and hopefully in person) very often ! So, Malaysia here we come. After 6 months I am coming back to the place where I bought motorcycle. It went so fast........
We can't miss Georgetown. My favorite city in Malaysia(and probably in all Asia). I had to take Lu there and at least try to show what I loved in that city. Maybe my good feeling of that city is that after my arrival in Malaysia(after Nepal and India) it was really different. Clean, mixed history with today, mix of cultures, you can find everything there. For Lu, after experiencing so many things in Thailand the bar was set up very high. I hope it didn't disappointed her.


Some new street art were found by us :)


As well Lu have tried durian. Not in the natural form or not even expected. She had chosen as desert a waffle with "fruit" ice-cream. When I tried it, I knew that she didn't wanted THAT fruit. No matter what, it was a lot of fun looking at her while she was "dealing" with durian icecream :D
As well in Georgetown I sold the motorbike for very good price(unfortunately for buyer, not me - but I didn't want to fool around with it. Just get rid of it and enjoy last days in Asia), so from now on taxis, busses, trains etc.

Next stop was Malacca. I have heard many stories about that city from fellow travelers and I made a little mistake here. I created a bit of expectations after they place it higher in ranking then Georgetown. The first impression was not the best. We arrived early and at the hotel reception we heart that room is not ready, we can move in at 1 pm(it was 7 am). The picture shows unhappy Slawek.......


Yupi...... At least we can see the city in the morning :D(after 12 h in bus.......)


Malacca. City full of history which is compressed into hundreds of museums(maybe 4 or 6, but still tooooooooo many). So, we got to some entertainment activities around........


First only banana shop :)


As bus travelers we went for fancy dinner, walked the canals and took also canal tour. Tourist full power :) We got interesting Company of Australian couple which works on luxurious boats.


We ate even some soil with little plant on the top.


I really don't want to go into another museum...........


Malacca, not the best memory(I know that most of people will say totally different, but sic!). Too many museums, too many Chinese tourists, too few old buildings and too few things to do. Finally, Lu got food poisoning, so we had very interesting trip in a bus to KL. Luckily we were only 4 in all bus, so somehow we manage. Malacca, you didn't do your best.......

In KL, as our last stop in Asia we needed a proper hotel. So we got one. Exactly in the center, with super thick windows(so all the noise was out), rooftop swimming pool and nice, helpful reception.


We got to see the biggest open bird park in Asia. Luckily the birds didn't poo at this time. Special thanks to photographer for cutting our legs(it is his damn job to take pictures, but no one told him how to make one :D)


At national mosque we were told to became nuns. Very funny to fool around in 50 degrees outside under thick bed sheet.


And the Petronas Towers with huge shopping mall under them - off course we didn't miss shopping there a little bit :D


Looks nice, isn't it? It was. It is totally different to share experiences, places and feelings while you traveling with the closest person for you. It is not only that you have some one to talk or complain to, help if you get sick, cheer up when you're down, there is creation of special bond. Unique. It is so different then traveling alone, that you can't compare them. 

Our trip. I did my best to show the good side of Asia with pointing out the bad things there. I tried to show my daily life as "traveler", but as well to satisfy Spanish-tourist-danish missing sun person expectations. I hope that after all there is a little seed of traveler in you Lu. That you understand my decision of traveling to Asia a bit more, that you understand me a bit better after all. 

The memories from this amazing month will be always with me.

Friday, 15 May 2015

A może by tak inaczej......

Inaczej. Z rodzicami. W mej głowie pomysł, żeby nie tylko na mnie podróż mogła oddziaływać oraz aby okazać wdzięczność za przysłowiowe wszystko dla moich rodzicieli. Taty nie trzeba było długo namawiać, kilka zdjęć, filmików z motorem i wystarczyło. Mama - no cóż, tu było najpierw nie. Duże NIE! Później ziarenko zaczęło rosnąć, aż w końcu podkoloryzowanie rzeczywistości w Tajlandii oraz kilka kieliszków domowej nalewki pomogło :)
Aby, nie było odwrotu bilety na szybko zakupione przez tate jeszcze tego samego wieczoru i tak czekamy 2 miesiące na przyjazd. 
Dużo planowania z mojej strony. Jak tu pokazać tak duży kraj i tyle ciekawych miejsc w raptem miesiąc? Jak upewnić się, że będzie to na odpowiednim poziomie(bo przecież o rodziców trzeba dbać)? Jak zaplanować noclegi? A jak sobie będziemy radzić z temperaturą? Jak zadowolić tate motocyklistę oraz mamę wielbicielkę plażowania? Jak zrobić to bezpiecznie? I całe mnóstwo innych mniejszych i większych spraw. Dużo czasu spędziłem próbując to wszystko połączyć. Mogę improwizować sporo, bo Tajlandia na to pozwala, ale zawsze muszę mieć przygotowane dodatkowe opcje, które pozwolą na wyjście z sytuacji.
Więc ostatnie tygodnie sierpnia spędzone na eksploracji głębszej Isanu oraz planowaniu miesiąca z rodzicami. Miesiąca, gdzie moje priorytety schodzą na daleki plan, a pokazanie Tajlandii, upewnienie się, że wszystko zagra i przygotowanie kilku niespodzianek jest priorytetem.

Zaczynamy na lotnisku w Bangkoku. Po 10 miesiącach rozłąki i kontakcie wirtualnym witam rodziców w Azji :) Nie takich zwykłych rodziców !!! Rodziców wystraszonych, bo czego tu się spodziewać ! Zmęczonych, po długim locie z Helsinek ! Zadowolonych, bo w końcu widzą mnie w jednym kawałku na żywo, a nie tylko głowę w komputerze.


2 godziny po kawie później łapiemy od razu samolot do Chiang Mai. A tam, już pierwsza niespodzianka. Koi czeka na nas na lotnisku(gdyż, chce poznać moich rodziców) i upewnić się, że dobrze rozpoczynają pobyt w Tajlandii. Więc są wieńce, uściski i ............. upragniony odpoczynek w hotelu. Moi przyjaciele czekają na dole cierpliwie, a zaraz po drzemce uderzamy do wybornych restauracji świętować 41 rocznicę ślubu !!! Gratulacje !!!!!!


Pierwszy dzień zwiedzania. "Ekipa" z Koi i Mr. Jackie Chan :)
Czyli, przyjaciele wożą nas po Chiang Mai. 


Do czego słoń jest zdolny? Odwiedzamy centrum słoni, które robią wszystko. Już po Indiach ja mam osobiście dystans do takich miejsc, ale tutaj nie o mnie chodzi. Gdzie mój kapelusz?


Masz tutaj trochę trzciny cukrowej !!!


W zamian słoń maluje obraz.


Jeszcze zmęczenie. Różnica czasowa robi swoje, ale próbujemy !!!


Pierwsza poważna świątynia buddyjska



A na górze zdobienia. Jakże piękne !


I wtapiamy się w tłum......


Na szczęście leniwi Tajowie mają kolejkę na górę !!! W dół po schodach było łatwiej ;P


Odwiedzamy rodzinny dom Jackie Chan'a w Phrae i poznajemy jego rodzinę :)



I przy okazji nawinął się Park Narodowy w okolicy, na który działają "czynniki środowiskowe" :)


Tutaj pierwszy nocny spacer już sami. Chiang Mai jest naprawdę ciekawym miastem i można tutaj tyle różnych rzeczy robić.


Mamy strach....... Co to będzie!!!! Wypożyczamy motocykle z prawdziwego zdarzenia, czyli w tym przypadku Suzuki V-Strom 650 i pierwsza rzecz z listy, czyli Mae Hong Son Loop. Spakowani do małych kuferków, plecaka i tank-bagów, ruszamy w 4 dniową trasę przeciwnie do ruchu wskazówek zegara(ja robiłem wcześniej zgodnie :P)


Bardziej zielony i naturalny park narodowy. Z wodospadem tym razem :)


Jest i plemię Padaung, ale niestety nie było mojej znajomej z ostatniej wizyty. 


Nawet Mama ma teraz długą szyje !!!!!!


Są i piękne widoki, które są kwintesencją północnej Tajlandii. Niebieskość nieba oraz zieloność zieleni.....


Pamiątkowe zdjęcie, coś tami pisze.......... Thailand !!!! Są i Suzuki :D


Był i przypadkowo spotkany mnich uśmiechnięty. Ale, Pani niech pamięta. Nie DOTYKAĆ MNIE !!!!!!!!! Nie wolno kobiecie dotykać Mnicha !!!!!


W samym Mae Hong Son, przy stupie na szczycie o zachodzie słońca......


O tą trasę robiliśmy. Tą koszulkową :D



- Ale dlaczego musimy jeść na podłodze ?!?! Nogi już mnie bolą. Plecy też.
- Mamo, bo tutaj tak się je lokalnie i na dodatek palcami.
- No chyba zwariowałeś............
- No chyba nie....... Smacznego :D


4 dni na motocyklach szybko minęły. Trudne dni dla mnie, bo walczyłem ostro z chorobą jakąś. Niestety skończyło się na dwóch wizytach w szpitalu(ehhhh..... w żadnym innym momencie nie mogło to przyjść, tylko teraz......). Wizyta w publicznym szpitalu 8 zł z lekami - brak poprawy. Wizyta w prywatnym szpitalu - 800 zł - jest poprawa. No, cóż tak to bywa w miejscach dla turystów, ale najważniejsze, że 4 dni później jestem już całkiem zdrowy :) A w między czasie łapiemy samolot do Chumphon, na południowo - wschodnim wybrzeżu, gdzie czeka zarezerwowany Nissan :D
Kolejne 3 tygodnie spędzamy podróżując samochodem, po plażach, wioskach rybackich, świątyniach buddyjskich i gdzie nas jeszcze oczy poniosą :)
Jesteśmy razem, więc jest radość :D


A, że deszczu brakuję to sztuczny musiałem doprawić :)


Kolejny SURPRISE !!!!


O. A tutaj kolejny surprise !! Tato i moja Yamaha :D Tak, oto już na 2 dzień samochodowej jazdy, tato dostał mój dzielny motocykl do zabawy. Ja z mamą śmigamy Nissanem, a tato za nami poznaje tajniki jazdy po tajskich drogach. Próbuje mały motorek i zaraz stwierdza, że jest nie wygodny i jak to mogłem tyle na nim wytrzymać........
Wciąż baaaaaaaaardzo zadowolony z dwóch kółek dzielnie spędza kolejne dwa tygodnie w siodle :D


A ja wciąż powtarzam, że nie ma tak źle i nie wygodnie :D


Miejsce prawie jak w Rayong, ale jednak mniej ryb.... Wciąż ładnie i coś nowego :D


Kolejne spotkanie. Kolejne inne jedzenie i dużo lokalnych opowieści :D


Ja też jestem pomarańczowy i czekam na datki....... Niestety długo trzeba czekać........


Mali rodzice.... Duża drewniana świątynia :D Duże smoki ! Dużo głów smoków.......


Ale chyba jesteśmy zadowoleni?!


Na wybrzeżu, powinny być takie właśnie zdjęcia :D


Albo takie !


Motocykl został pod Bangkokiem(jazda po tym mieście jest nie lada wyzwaniem......), więc w trójkę samochodem śmiagamy do Ayutthaya, aby zobaczyć coś innego. Resztki miast imperium Khmerów(niestety nie umywają się do tych w Isanie, ale nie można mieć wszystkiego).


Jest gorąco. Baaaaardzo gorąco, parno i turystycznie :P
Po Chiang Mai i Mae Hong Soon było kilkanaście dni poza utartymi szlakami, więc mama zadowolona gdy znów sklepy z pamiątakmi się pojawiają :D


Ostatnie dni spędzamy na odnowie biologicznej. Raczej rodzice, bo ja śmigam do Bangkoku odebrać Lucie. Wyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyypaśny hotel(najlepszy w całej podróży), w cichym miejscu, genialnie wykończony(niestety skorpion gratis - w łazience rodziców, ja przez całą podróż nie widziałem ani jednego, a oni dostali jednego na koniec........ ehh......, ale dzięki temu dużo lepszy pokój na drugą noc :D)

Tutaj w wyprawie na basen - teraz ten w środku, czy na zewnątrz z jacuzzi i masażem? - pytanie......


No niech będzie ten na zewnątrz :)


W najstarszym (I chyba najdroższym) Parku narodowym  w Tajlandii...... Były jelenie, dużo zieleni i oberwanie chmury :D


Po 2 dniach razem nadszedł czas pożegnań. Żegnamy się z Bangkoku.


No to pa pa pa..........


Podsumować by wypadało, ale chyba się nie da. Nie możliwe jest opisanie emocji, które towarzyszły mi przez ostatni miesiąc. Z jednej strony stres, aby wszystko działało jak należy, a z drugiej obserwacja moich rodziców stawiających czoła zupełnie innej kulturze. Starałem się pokazać wszystko, te dobre i te złe strony, było cudownie, choć czasem ciężko. Dla mnie niesamowite doświadczenie robić za "przewodnika" dla rodziców po kraju, który stał się tak dla mnie bliski, obserwować ich i czasem trochę "podpuszczać'(Mamo przepraszam za Som Tam !!!). Po wielu miesiącach samemu zupełna odmiana. Mam nadzieję, że się podobało :)