Monday 17 March 2014

Holy Kathmandu

Więc Holy festival był super. Dużo zabawy, masa śmiechu, wszyscy nepalczycy uśmiechnięci, sporo z nich na haju, ale każdy tylko krzyczy Happy Holy i smaruję cię farbą na twarzy. Krążyłem najpierw po Thamelu, później Durbar Square. Tutaj wielka techno impreza i tłumy nepalczyków szalały wszędzie, a farba latała w powietrzu. Dalej na jednym z dachów hoteli mały grill, sporo rumu z colą, dalej więcej rumu z colą, kąpiel, kolajca z ludźmi poznanymi na ulicy i jeszcze więcej rumu z colą J
Festival trwał od rana do mniej więcej 16, ze względu że wtedy się już ściemniało i robiło chłodno, oprócz farb w proszku, było trochę śmingusa dyngusa, wiaderka z wodą latały i kilka razy byłem całkowicie przemoczony, farby zmyte i na nowo mogli zaczynać mnie smarować nowymi kolorami. Ciuchy się wyrzuci teraz po prostu, uszu wciąż mam pełne farby, ręcę ciężko domyć, główka dzisiaj trochę szumi, ale CZAD !! Zaczynam być fanem festiwali w Nepalu, drugi póki co i jest co raz lepiej z każdym J  HEHE

Teraz myślę  co robić dalej i jak się uda, to może wrócę w góry. Jest pewien plan, ale nie zapeszam, zaczekajmy chwilę, aż się potwierdzi wszystko J
Pierwsze dwa zdjęcia to Durbar Square poprzedniego wieczoru, a dalej już Holy :)















Dalsze losy w Nepalu

Wiza przedluzona, tradycyjnie ktoś chciał zarobić przy okazji, więc trzeba się pilnować nawet w urzędach państwowych. Moje dni w Pokharze dobiegały końca, wystarczy siedzenia w miejscu i nadszedł czas żeby się ruszyć i porobić coś ciekawego,wybór padł na rafting 2 dniowy oraz pobyt w Chitwan National Park. Zdecydowałem się na organizowaną wycieczke przez jedno z wielu biur tutejszych, można samemu taniej i park zdecydowanie bym tak polecał, rafting samemu już ciężko, pytałem w kilku miejscach, ale panowanie od wiosłowania głowy do biznesu raczej nie mają. Ostatnie dni spędzałem więc odpoczywając, ciesząc się widokami, spotkaniami z lokalnymi m.in. obciąłem włosy i miałem masaż głowy(omal nie straciłem resztek moich włosów), nie przeszkadzało mi zupełnie to niewiele robienie. Miło było. Była jeszcze łódka po jeziorze, muzeum himalajskie z dużo ilością rekwizytów i historii zdobywania najwyższych szczytów świata, takie małe wycieczki dookoła.

Jeszcze z Pokhary, jakby się ktoś zastanawiał jak można wspomóc Nepal...

Pożegnalny widoczek

Znudzony czekaniem, ale gotowy na raft

Dream Team, 5 hindusów i ja

Prawa burta

Tak więc odjazd na rafting był przez podstawione taxi pod hotel, parking autobusów turystycznych i jazda. Zaufałem organizatorowi, że przekaże kierowcy gdzie ma mnie wysadzić i po 5 – 6 godzinach jazdy udało się. Wysadzili mnie w wioseczce, kilku znudzonych ludzi już czeka, lokalsie z wielkimi barami się kręcą, jakieś kapoki, wiosła i kaski również obok. Ze mną czekają 4 młodych hindusów, brytyjczyk i kolejny hindus, ale australijski. Po nepalskiej dobrej godzinie czekania i kilku zapewnieniach, że 20 minut tylko, podjechały dwa busy chińczyków i zaczęliśmy się ubierać w sprzęt. Natomiast inni ludzie w międzyczasie z innych firm się tylko przewijali praktycznie nie czekając w ogóle. Chińczyki wolne, ledwo co mówiące po angielsku, ale nawet niektórzy nie zapomnieli wziąść ze sobą wiosła idąc do łódki. Ubrali, zeszli nad wodę, posłuchali jakiegoś wykładu o bezpieczeństwe, ahhh ten nepalski akcent, który jest tak wyraźny...... Wsiadłem na łódkę z 5 hindusami(w tym jednym australijskim, starszy był ten ów i robił za nauczyciela dla wszystkich), więc w 6 chłopa powinno być ciekawie. Pozostałe 3 pontone pełne chińczyków, którym najbardziej się podobały wojny rzeczne na chlapanie wiosłem, wiaderko wody(było 1 na stanie pontonu) i masa krzyków dookoła. Wiosłowanie już tak dobrze im nie szło, no ale co zrobić. Więc dalej, krótkie szkolenie na wodzie i płyniemy. Zająłem, albo wręcz się zgłosiłem na pierwszy rząd, dużo miejsca, można nadawać tempo innym i powinny być największe wrażenia. Pierwsze km spokojnie, później się zrobiło ciekawiej, kilka raftów(nie wiem jak to nazwać po polskiemu) całkiem, całkiem, spłukało cały kurz z mojej twarzy kilka razy, przemoczyło również kilka, adrenalinka troszkę podskoczyła, ale szału nie było. Oczekiwałem więcej, ale przecież nie wezmą takich chińczyków którzy pływać nawet nie umieją(większość hindusów zresztą również) na ostrzejsze fragmenty. Woda mokra, o dziwo znowu brudna(same góry a ona nawet nie przejrzysta, podobno płuczą piasek powyżej?!) i zimna(choć i tak się wykąpałem ze 2 razy). Po dwóch godzinach dopływamy do „plaży”, tam stół, dal bhat gotowy czeka na konsumpcję, przebieramy się w domkach okolicznych na skarpie, później dal i okazuje się, że jestem jeden jedyny do pozostania na noc i na 2 dniowy rafting, więc szefu sterników zaproponował mi tylko ze 30 razy, aby jutro zrobić raft górnej części znowu bo jest bardziej „exciting sir”, ale ja powiedziałem że tam już byłem, nie wracam i chcę dolną część, nudną.

Tak wyglądało miejsce noclegowe

Towarzystwo :)

Konkurs lotów, musicie wierzyć, że to ja. Nepalski sternik nie jest najlepszym fotografem :(

Takie plusk zrobiłem :)

Tutaj widać, że lecę :)

Z drugim lotnikiem

Widziałem namiot 500 mprzed moją plażą, więc uderzyłem do bosa żeby pokombinował z inną firmą i połączyli obozy, miały tam być dwie osoby, ale okazało się jedna, brytyjczyk który czekał przez chwilę ze mną. 8 miesięcy w podróży, za 4 dni powrót do L,ondynu i rzeczywistości, baaardzo nie chętny zresztą. Ciekawe rozmowy do późnej nocy przy małym ognisku i ciut większej ilości rumu z colą.
Rano ciężko było się zebrać, ale co zrobić, mam mieć lajtowy dzień przecież, więc damy rade. Śniadanko w lokajnej knajpie i dalej powrót do budki gdzie szefu urzęduje i znowu propozycje żeby na góre jechać, ale ja mówie nie i chcę w dół, więc co biedak mógł zrobić. Zorganizował drugiego sternika, żeby miał kto wiosłować i tak w 3 spływamy w dół, na pontonie na 9 osób. Rzeczywiście było spokojnie,relaksująco, idealnie na moje skacowane i obolałe po wcześniejszym dniu ciało. Po drodze były skałki z których próbowałem latania, ale szybko niestety spadałem, więc znowu troszkę adrenalinki a dalej to sam sterowałem a szefu z pomocnikiem wiosłowali. Bardzo miło, spokojnie, idealnie. Dalej obiad w przydrożnej dziupli zakrapiany winem ryżowym i łapanie stopa do Chitwan. Miał być autobus lokalny, ale że się trafiła ciężarówka Tata 6-osiowa o prędkości max. 40 km/h z górki, to trzeba brać. Kolejne 3 godziny w kabienie, siedząc prawie na silniku(trochę wystawał na środku, tak na wysokość siedzeń), z 2 młodymi operatorami „kolosa” i jednym starszym człowiek, również podróżnym. Niestety nie było jak porozmawiać, ale najnowszych nepalskich hitów udało się posłuchać i odbić tyłek na blaszanych siedziskach, a drogi wierzcie są tutaj nie najlepsze.
Bukując park, podałem mój nr. Telefonu nepalskiego, więc jeszcze w ciężarówce dzwonił szefu hotelu gdzie jestem, ale nie mógł się dogadać z ciężarowcem niestety(trochę głośno było w środku). Wysadzili mnie w końcu przy posągu nosorożca i pojechali, to raczej nie było to miejsce, ale raczej skrzyżowanie z główną drogą w jakiejś mieścinie. Więc siadłem, kupiłem winogrona i dzownię po szefa żeby mnie odebrał(tak było dogadane), kolejne dwa telefony od niego żeby mógł trafić(znowu rozmawiał z lokalnymi którym przekazywałem telefon żeby się dowiedział gdzie jestem), pojawił się w kolejnej Tacie(hihi), najpierw podjechał po ryż z chipsami, chili, później odwiedził kolegów w knajpie i po 30 minutach mogliśmy jechać do hotelu. Nie zapowiadało się idealnie.
Droga znowu polna, hotel najlepsze lata za sobą, ale pomagierów jak makiem zasiał siedzi na stołkach i nic nie robi, nie gada po angielsku i obserwuje bacznie każdy ruch który wykonuję. Pokój w miarę ok, ciepła woda cały czas, internet rzadko działający, nawet drink powitalny się znalazł, potem ustalenie kolacji na 18, kąpiel krótka drzemka i pozytywnie nastawiona stawiam się o 18:05 na jedzonko, a tu że będzie dopiero na 18:30, hmmm.... nepal.... za dużo wymagałem, no ale nic. Czekam. Ma być nepali food, więc nie robią niczego ekstra po za tym co dla siebie, więc powinno być szybko i sprawnie. O 19 na koniec dostałem, ale o 19 zaczął się występ który miałem widzieć. Lokalni tancerze z bambusowymi kijkami. Cóź, nie przeskoczę, skończyłem o 19:15 – 20, na skuterze szefu mnie podrzucił i w połowie spektaklu dołączyłem do innych turystów. Szefu miał jeszcze inne pomysły na mój wieczór, ale cały czas zmieniał zdanie, więc przestałem go w pewnym momencie słuchać i po prostu  stawiłem się na podaną godzine. Występ fajny, choć nie za bardzo rozbudowany, najciekawsza była człowiecza interpretacja pawia. Takiego ptaka, dla mających bujną wyobraźnię.Później spacer z powrotem i do spania.

Takie były tańce z patyczkami

Panie też miały, ale krótsze. Nawet bioderkami niektóre próbowały ruszać :)
 To jest ludzki paw :)

Taka to kultura

Naprawdę mało światła było, ale Pani w sukience ma zadziwiająco szerokie ramiona oraz zarost....... ?!?!?!

Z ogniami....

Następny dzień, to znowu spóźnione śniadanie i szybka jazda na Elephant Safari. Wsiadłem na słonia i moje towarzystwo to 3 przed trzydziestką hindusów(prześladuje mnie ta nacja......), udająca supermenów, gadająca i śmiejąca się cały czas. Co poradzić. Widziałem jelenie(nawet zdjęcia mają), dalej były 3 nosorożce z odległości 2-3 m, ale tutaj bateria umarła(a wszystko było rozmaicie popakowane na rafting, więc nie było zapasowych w pokrowcu........... bez komentarza), powrót do bazy słoni, hotel, baterie, kapiele słoni(miałem i ja dołączyć do nich, ale 2 dni temu słoń zabił jednego lokalnego podczas kąpieli i wszyscy na około odradzali), więc tylko oglądałem. Pomimo, że te słonie wyglądają z bliska podczas safari na nieszczęśliwe to w wodzie zachowują się jak dzieciaki(niektóre) i mają super zabawę, widać wtedy radość i jakąś wolność. Dalej był obiad, siesta i jungle walk zaczynając od spływu łodzią wydłubaną w pniu drzewa. Podczas spływu naliczyłem 15 krokodyli, kilka ptaków. Gady małe i większe, dobrze że nieruchome i z odległości oglądane. Wychodzimy z łódki(tutaj znowu jakiś hindus się trafił), idziemy w dżungle, cóż wygląda jak las. Obok kilku innych przewodników również oprowadza swoich gości. Może tutaj wspomnę, że sam przyjechałem i hotel nie miał więcej gości w tym samym dniu, to większość atrakcji, kolacji czy śniadań miałem samotnie, bądź z przewodnikiem, który coś dukał po angielsku. Śmiesznie, bo lepiej mu chiński wychodził, gdy zaczepiał na ulicy chińczyków, niż angielski ze mną.W lesie widać, a jeszcze lepiej słychać jakieś ptaki, może jakiś jeleń czasem się trafi, ale innych zwierząt brak. Powrót jeepem, kolacja i spanko.

Tak się podróżuje słoniem. Niestety całkiem sporo ludzi z tego korzysta, więc ścieżki wydeptane, nie czuć raczej "dzikości"
 Tak się myje słonia :)
 Łódki wydłubane z drzewa, zależy ile osób taka będzie gotowa.
 Taka gadzina !
 A tu drugi paszczak !
 Ptactwo
 Sama radość
 Czy to drzewo może?
 Słynny Kingfisher
 Takich panów już gdzieś spotkałem
Jeziorko
 Kolejne artystyczne próby w oczekiwaniu na jakiegoś zwierza w dżungli
Jeziorek było kilka
 Termity budują wysoko :)
 A to żeby komary nie gryzły
 A małe się bawią
 AAAAaaaaa........
 Niesety większość życia na łańcuchu, a tutaj jest więcej oswojonych słoni, niż dzikich :(
 Bez komentarza
 Nie wiesz jaki biznes otworzyć? Otwórz muzeum, nie wiele eksponatów potrzeba...... Nepal.....
 Nawet nie bardzo trzeba wieszać tablice.......... Nepal.......
 Chwila relaksu wraz z drzemką
 Kolejne jeziorko
Ostatni dzień, to pozostałe atrakcje, czyli village tour, chodzenie po wsi po polskiemu. Szału nie ma, wieś turystyczna, małe muzeum(jak ktoś nie wie jaki biznes otworzyć, polecam inspiracje z nepalskich muzeów te z Chormong(ABC) i to dają idealny przykład, że można nawet bez większego celu). A popołudniu bicycle tour, rowery wypożyczone, złomy choć wyglądają na nowe, drogi fatalne znowu, tyłek już w drodze do dżungli bolał, a tam co? Posterunki wojskowe pośrodku lasu...... może granica indyjska blisko to wytłumaczy. 2 krokodylki przy jeziorku, ptaszki i jelenie w oddali, powrót główną drogą i mój przewodnik zatrzymał się u fryzjera obok posągu wspomnianego wcześniej nosorożca, ja herbatkę wypiłem i cieszyłem się minami lokalnych widzącego białego na stołku fryzjerskim patrzącego na świat. Ostatnie km z przejechanych kolo 20 udręki dla zadka, kolacja i pakowanie do podróży. Zamówiłem bilet u szefa(jeszcze w cenie paczki którą kupiłem w Pokharze) na autobus po środku, bo nie chce skakać jak to ma miejsce na tylnych siedzeniach.

Piękny poranek, szkoda że kolejny na łańcuchu
 Wschód

Na przełaj



Rano poszliśmy oglądać ptaki, tą samą ścieżką co dzień wcześniej było wieś trek, nie popisali się tutaj. Nie ma się co rozpisywać, trochę mgły i ta sama trasa, nawet to samo muzeum mogłem dwa razy zobaczyć. Śniadanie, pożegnanie(gorące ono nie było, a nawet chcieli mnie skasować za drinka powitalnego.....eh.....), transport na przystanek, autobus i znowu miejsce na końcu. Nie ważne co mam wpisane na bilecie, zawsze ląduje z tyłu. Od teraz zacznę im rysować chyba, bo inaczej nie działa. Środkowe miejsca zostawiają dla lokalnych(to był autobus dla turystów, więc ma być bezpośrednio do Kathmandu), ale kierowcy dorabiają na boku i po drodze puste miejsca wypełnia się lokalnymi. Po 7 godzinach byłem w Kathmandu znowu, tutaj super sprawnie dostałem hotel, sprawdzilem oferte z gościa witającego przybyłych turystów i oto mam hotel z taxi za darmo. Może na noc, moze na dwie, długo tutaj nie zabawię, ale jest ok. Spotkałem również izraelską parę, którą wcześniej poznałem w Indiach(widziałem ze przylatują do Kathmandu, ale nie potwierdzali/odpowiadali na moje maile). Uliczne spontaniczne spotkanie lepiej działa, niż poleganie że ktoś sprawdzi pocztę. Jutro Holy festiwal, czyli rzucamy sie farbami w proszku J Olej do wlosow kupiony, koszulka do wyrzucenia przygotowana, spodenki, coz chyba ktores poswiece rowniez, krem do opalania jest, farby sie jutro dostanie na ulicy. Wiec sie bawimy jutro J