Tak wiec, podroz do Pokhary byla w celu zmierzenia sie z Himalajami i zaczelo sie od spotkania w autobusie turystycznym Ewy, z którą kilka lat temu robiłem kurs na instruktora narciarstwa we Włoszech :) Świat jest mały, nieprawdaż :) Ewa podróżowała z koleżankami Natalią i Irminą, aby zrobić krótki trek w okolicach Anapurny, więc połączyliśmy siły i razem wyruszyliśmy na trek pod tytułem Annapurna View.
Jeden nocleg w Pokharze(miasto przyjmniejsze od Kathmandu, bardziej wyluzowane, mniejsze, jeszcze bardziej turystyczne :P), rano załatwiałem pozwolenia i taxi po długich negocjacjach do Naya Pul na rozpoczęcie. Oczywiście taxi na 15 minutach się zepsuło i długo zeszło zanim drugie udało się złapać, później lekki początek i pierwsza noc w lodge. Warunki o dziwo dobre, ceny 100RS(1USD) za noc :D, choć zimno w nocy. Jedzeniowo zaskakująco wybornie, nie wielka różnica pomiędzy górami a Pokharą.
Lokalnie kroimy na kawałki i każdemu według udziału na folijce :D
Ucieszone towarzystwo :)
Naciągamy, naciągamy.........
Drugi dzień miał być najtrudniejszy(z dziewczynami w ciągu tego krótkiego etapu pierwszych dni) ze względu na długie podejście, ponoć ponad 3300 schodów i rzeczywiście było cały czas w górę i kolejny nocleg już na 2800m w Tadapani. Znów warunki noclegowe podobne, jedzeniowo również tak samo(i tak samo już będzie do końca moich pobytów w lodgach), jedyna różnica to jak zimno będzie w nocy :)
Tak się szło do góry schodkami, strumykami i mijało się całą masę wodospadów, a poniżej gorące powitanie :)
Następny poranek to już wyjście(w 3, bo Irmina kontuzjowana) na Poon Hilll(3210m) i piękne widoki na góry. Samemu można ocenić poniżej czy warto :)
Powyżej Fish Tail(Machhapuchre)
Poniżej Poon Hill znak oraz potwierdzenie, że i ja tam byłem :)
I może na koniec jakaś jedna panoramka.....
Dalej już pożegnanie, ponieważ ja mam więcej czasu a dziewczyny wracają do Dubaju i ja podążam w stronę ABC(czyli Annapurna Base Camp :) ). Podążyłem szybkim tempem i trasę opisywaną na 6 h, zrobiłem w 3,5h pomimo dużej ilości śniegu i lodu, bo trasa była po lesie na południowych stokach. Nocka dzielona z grupą niezbyt rozgadanych holendrów była po prostu spokojna i trochę samotna :P
Taki mniej więcej był szlak po zacienionej stronie :)
Taki mały wodospadzik gdzieś po drodze.....
A takim można było się po drodze rozkoszować :)
A taki widoczek rano....... można oglądać bez końca
Kolejny dzień to zejście do Ghandruk, zwiedzanie lokalnego muzeum, mały obiadek i to miał być koniec na ten dzień, ale po informacji od lokalsów poszedłem w ten sam dzień do Chandruk, co okazało się kluczowe dla dalszej części wyprawy. Podczas ostrego zejścia, które robiłem w szybkim tempie, aby zdążyć przed zmrokiem, moje lewe kolano się odezwało. Dotrwałem do końca, ale niestety od tego dnia zaczęły się mniejsze/większe problemy z nim. Dzięki temu, że dotarłem do Chandruk spokałem Manu i Patrycje(kolejne dwie Polki) które wraz z porterem i przewodnikiem robiły ABC w szybkim tempie. Więc kolejny wieczorek przegadaliśmy przy najlepszym jedzeniu na całym trekingu(polecam Chandruk New Guest House :) )
Kolejny z setek wodospadów po drodze.
Tutaj dolinka po ostrym zejściu, w sumie zaraz przed takim samym ostrym podejściem :(
No to wędrowniczek się pojawił na moście :)
Towarzysze postoju i porównanie technologii......
Czasem rano bywa zimno, bambusy pokazują
Kolejny poranek to pałętałem się gdzieś ogonem za nimi i dzięki temu mogłem się dowiedzieć jakie tempo należy mieć przy wchodzeniu powyżej 3000m, gdzie już choroba wysokościowa może się zaczynać. Również i u mnie się ona zaczynała, lekkie zawroty głowy, dziwny smak w ustach(pomogła garść rodzynek tutaj), ale duża ilość płynów, częstsze przerwy pomogły i po kryzysie około 3300m, przeszło i mogłem iść dalej. Doszedłem na noc do MBC(Machhapuchre Base Camp) 3800m, spacerek na 3900m w celu lepszej aklimatyzacji skończył się kolejnym bólem w kolanie(szybkie zejście we mgle za lokalnym przewodnikiem było złym pomysłem :( ) Noc jedna z najgorszych w moim życiu, kolano strasznie bolało, kulałem, zimno jak cholera w pokoju ok. 0 stopni, na zewnątrz z minus 10 - 15. Myśli co robić, wracać, nie wychodzić do góry, brać portera, helikopter nawet przechodził mi przez głowę? Niewiele spałem, ale co zrobić.
No to się robi wyżej, chłodniej i piękniej :D
Yogi - porter dziewczyn :)
No i ja ciut wyżej.
Zebrałem się rano na wschód słońca, ściągnąłem mocniej bandaż i do góry. Jakoś powoli się szło, ale zatrzymałem się jakieś 50 - 100m pod ABC. Zrobiłem zdjęcia, zmarzłem strasznie i zacząłem powolną drogę w dół. Dlaczego nie doszedłem do ABC, choć mogłem? Cóż powody są dwa, pierwszy bałem się o kolana(choć wiedziałem że mogę to zrobić i zejść), a drugi....hmmm.... doszedłem do wniosku, że chciałbym podzielić się wrażeniami z tego miejsca z kimś. Mam paru kandydatów na kompanów do trekkingu tutaj :) Udowodniłem sobie, że mogę to zrobić, zrobiłem 4000m samemu więc jakaś tam bariera pokonana, ale dzielenie tego miejsca to już coś innego i bardziej specjalnego, więc zostaje na następny raz(dobry powód do powrotu, czyż nie?) Powolne zejście skończyło się w Bamboo, ok. 2600m, gdzie spotkałem zmarzniętego amerykanina na 2 dniu trekkingu(następnego uciekł już do Pokhary), 57 letnią australijkę, negocjatorkę w sprawach rozwodowych i ok. 50 letniego brytyjczyka na stałe mieszkającego w Japonii, uczącego tam angielskiego i zapalonego paralotniarza.Ciekawe były długie rozmowy wieczorne, pierwsze piwo(TUBORG :D) w Nepalu i troszkę roksi(lokalny bimber z kaszy).
Jeszcze tutaj mogłem się uśmiechać...
Tutaj próbowałem, ale policzki zamarzły troszkę i się nie dało....
Wczesno poranny widoczek
I ciut wcześniej....
Kolejne spojrzenie w górę :)
Tutaj jak się zmieniało poranne światło
Poranna ścieżka
Ostatnie widoki z bliższa na wysokie szczyty
Schody, oj dużo ich było
Artystycznie.......
Kolejny dzień to już schodzenie w dół i nocleg w Hot Springs(nie spodziewałem się ciepłych źródeł tutaj), wieczorem masa chińczyko-amerykanów, ale już następnego dnia rano puściutko, więc idealnie. Tutaj również spotkałem rosjanina, który przez 3 - 4 mięsiace pracuje(albo gra w gry, bo tak też można zarobić) na swoich 7 komputerach w mieszkaniu zajadając czekoladę, chipsy popijając colę i tyjąc po 30 kg, po czym jedzie gdzieś w świat(ponoć był już Afryce, Ameryce Płd, Azje zwiedził itp) i je 4 porcje suchego ryżu na 3 dni, chudnie i popycha swój organizm w skrajności. Kondycji nie miał żadnej, razem wracaliśmy ze źródeł(podejście ze 30 minut) i ledwo doszedł do góry. Dziwny gość.Potem kolejne zejście w dół i nocleg w Tolka(zaraz po moim przyjściu oberwanie chmury :D:D hehe, takto cały czas miałem piękną pogodę)
Poszarpane flagi
Widoczek w drugą stronę
Kolorystycznie
Troszkę tarasów
Ciepłe źródła. Tutaj temp. ok 0 stopni :D
Żeby nie było, że ściemniam....
Ciasteczka samo "KWALITY"
Troszkę wody
Troszkę bardziej zielono tutaj, ale mostki dalej interesujące
I kolejny wodospad dla lubiących wodę
Takie są lokalne, tradycyjne chatki, choć ich już co raz mniej i blacha falista wszystko zastępuję niestety...
Przez domki ścieżka prowadziła...
I robota "w polu"
Mały zabójca z nożem w ręku :P
Tolka okazała się chyba najbardziej regionalna ze wszystkich miejscowości, nocleg u starszego małżeństwa który ni w ząb po angielsku, stara Lodge, ale za to najlepsza(i największa przy okazji) Dal Soup(czyli zupa z soczewicy) na kolację i śniadanie :D Tutaj poczułem się mniej turystycznie i bardziej lokalnie, dodatkowo sąsiadka z naprzeciwka pędzi roksi, więc zostałem zaproszony, skosztowałem i wsparłem lokalny biznes, porozmawiałem(zarabia 3000 RS pracując w lokalnej poczcie, a czesne na szkołę dla dzieci to ok. 20 000 RS, więc reszte dorabia z produkcji bimbru :D)
Ot małe urwanie chmury :)
Ostatnie zejście już spokojnie, autobus do Pokhary, taxi do hotelu i miał być zasłużony odpoczynek, a tutaj święto w Nepalu na cześć boga Shiva, więc nie mogłem tego odpuścić i świętowałem z właścicielem mojego hotelu i jego znajomymi trunkiem który można nazwać eliksirem sporządzonym z roślinki która daje wiele radości będąc palona, a tutaj była spożywana w postaci płynnej :D Baaaaaardzo przyjemny eliksir :)
Tak zielono już w okolicy 1100 m
Kijki od strony nie używanej...
Kijek od strony używanej.....
No comments:
Post a Comment