Monday, 3 March 2014

ABC w nepalskim wydaniu...

Tak wiec przyszedl czas na podsumowanie ostatnich kilku dni w Nepalu.
Tak wiec, podroz do Pokhary byla w celu zmierzenia sie z Himalajami i zaczelo sie od spotkania w autobusie turystycznym Ewy, z którą kilka lat temu robiłem kurs na instruktora narciarstwa we Włoszech :) Świat jest mały, nieprawdaż :) Ewa podróżowała z koleżankami Natalią i Irminą, aby zrobić krótki trek w okolicach Anapurny, więc połączyliśmy siły i razem wyruszyliśmy na trek pod tytułem Annapurna View.
Jeden nocleg w Pokharze(miasto przyjmniejsze od Kathmandu, bardziej wyluzowane, mniejsze, jeszcze bardziej turystyczne :P), rano załatwiałem pozwolenia i taxi po długich negocjacjach do Naya Pul na rozpoczęcie. Oczywiście taxi na 15 minutach się zepsuło i długo zeszło zanim drugie udało się złapać, później lekki początek i pierwsza noc w lodge. Warunki o dziwo dobre, ceny 100RS(1USD) za noc :D, choć zimno w nocy. Jedzeniowo zaskakująco wybornie, nie wielka różnica pomiędzy górami a Pokharą.
 Lokalnie kroimy na kawałki i każdemu według udziału na folijce :D
 Ucieszone towarzystwo :)
 Naciągamy, naciągamy.........

Drugi dzień miał być najtrudniejszy(z dziewczynami w ciągu tego krótkiego etapu pierwszych dni) ze względu na długie podejście, ponoć ponad 3300 schodów i rzeczywiście było cały czas w górę i kolejny nocleg już na 2800m w Tadapani. Znów warunki noclegowe podobne, jedzeniowo również tak samo(i tak samo już będzie do końca moich pobytów w lodgach), jedyna różnica to jak zimno będzie w nocy :)

Tak się szło do góry schodkami, strumykami i mijało się całą masę wodospadów, a poniżej gorące powitanie :)

Następny poranek to już wyjście(w 3, bo Irmina kontuzjowana) na Poon Hilll(3210m) i piękne widoki na góry. Samemu można ocenić poniżej czy warto :)
 Powyżej Fish Tail(Machhapuchre)
Poniżej Poon Hill znak oraz potwierdzenie, że i ja tam byłem :)

I może na koniec jakaś jedna panoramka.....

Dalej już pożegnanie, ponieważ ja mam więcej czasu a dziewczyny wracają do Dubaju i ja podążam w stronę ABC(czyli Annapurna Base Camp :) ). Podążyłem szybkim tempem i trasę opisywaną na 6 h, zrobiłem w 3,5h pomimo dużej ilości śniegu i lodu, bo trasa była po lesie na południowych stokach. Nocka dzielona z grupą niezbyt rozgadanych holendrów była po prostu spokojna i trochę samotna :P

Taki mniej więcej był szlak po zacienionej stronie :)
 Taki mały wodospadzik gdzieś po drodze.....
A takim można było się po drodze rozkoszować :)

A taki widoczek rano....... można oglądać bez końca

Kolejny dzień to zejście do Ghandruk, zwiedzanie lokalnego muzeum, mały obiadek i to miał być koniec na ten dzień, ale po informacji od lokalsów poszedłem w ten sam dzień do Chandruk, co okazało się kluczowe dla dalszej części wyprawy. Podczas ostrego zejścia, które robiłem w szybkim tempie, aby zdążyć przed zmrokiem, moje lewe kolano się odezwało. Dotrwałem do końca, ale niestety od tego dnia zaczęły się mniejsze/większe problemy z nim. Dzięki temu, że dotarłem do Chandruk spokałem Manu i Patrycje(kolejne dwie Polki) które wraz z porterem i przewodnikiem robiły ABC w szybkim tempie. Więc kolejny wieczorek przegadaliśmy przy najlepszym jedzeniu na całym trekingu(polecam Chandruk New Guest House :) )
Kolejny z setek wodospadów po drodze.

 Tutaj dolinka po ostrym zejściu, w sumie zaraz przed takim samym ostrym podejściem :(
 A tak jest zielono, póki jest się nisko :)

Dziewczyny rano ruszyły w trasę, a ja znów powoli gdzieś z tyłu samemu się przeprawiałem. Zejścia były trudne ze względu na kolano(tutaj zacząłem również używać bandaża elastycznego na kolano), ale podejścia bez problemów i całkiem szybko je pokonywałem. Miałem lekko znów przejść dzień, ale udało się dotrzeć tam gdzie dziewczyny nocowały, czyli Himalaya Hotel (2800m znowu), więc znowu cały dzień chodzenia i sporo w góre się wspiąłem(który muszę uznać za jedno z gorszych miejsc noclegowych i bardzo kiepskie jedzenie, nie polecam).
No to wędrowniczek się pojawił na moście :)
 Towarzysze postoju i porównanie technologii......
 Czasem rano bywa zimno, bambusy pokazują

Kolejny poranek to pałętałem się gdzieś ogonem za nimi i dzięki temu mogłem się dowiedzieć jakie tempo należy mieć przy wchodzeniu powyżej 3000m, gdzie już choroba wysokościowa może się zaczynać. Również i u mnie się ona zaczynała, lekkie zawroty głowy, dziwny smak w ustach(pomogła garść rodzynek tutaj), ale duża ilość płynów, częstsze przerwy pomogły i po kryzysie około 3300m, przeszło i mogłem iść dalej. Doszedłem na noc do MBC(Machhapuchre Base Camp) 3800m, spacerek na 3900m w celu lepszej aklimatyzacji skończył się kolejnym bólem w kolanie(szybkie zejście we mgle za lokalnym przewodnikiem było złym pomysłem :( ) Noc jedna z najgorszych w moim życiu, kolano strasznie bolało, kulałem, zimno jak cholera w pokoju ok. 0 stopni, na zewnątrz z minus 10 - 15. Myśli co robić, wracać, nie wychodzić do góry, brać portera, helikopter nawet przechodził mi przez głowę? Niewiele spałem, ale co zrobić.
No to się robi wyżej, chłodniej i piękniej :D
 Yogi - porter dziewczyn :)
 No i ja ciut wyżej.

Zebrałem się rano na wschód słońca, ściągnąłem mocniej bandaż i do góry. Jakoś powoli się szło, ale zatrzymałem się jakieś 50 - 100m pod ABC. Zrobiłem zdjęcia, zmarzłem strasznie i zacząłem powolną drogę w dół. Dlaczego nie doszedłem do ABC, choć mogłem? Cóż powody są dwa, pierwszy bałem się o kolana(choć wiedziałem że mogę to zrobić i zejść), a drugi....hmmm.... doszedłem do wniosku, że chciałbym podzielić się wrażeniami z tego miejsca z kimś. Mam paru kandydatów na kompanów do trekkingu tutaj :) Udowodniłem sobie, że mogę to zrobić, zrobiłem 4000m samemu więc jakaś tam bariera pokonana, ale dzielenie tego miejsca to już coś innego i bardziej specjalnego, więc zostaje na następny raz(dobry powód do powrotu, czyż nie?) Powolne zejście skończyło się w Bamboo, ok. 2600m, gdzie spotkałem zmarzniętego amerykanina na 2 dniu trekkingu(następnego uciekł już do Pokhary), 57 letnią australijkę, negocjatorkę w sprawach rozwodowych i ok. 50 letniego brytyjczyka na stałe mieszkającego w Japonii, uczącego tam angielskiego i zapalonego paralotniarza.Ciekawe były długie rozmowy wieczorne, pierwsze piwo(TUBORG :D) w Nepalu i troszkę roksi(lokalny bimber z kaszy).
Jeszcze tutaj mogłem się uśmiechać...

 Tutaj próbowałem, ale policzki zamarzły troszkę i się nie dało....


Wczesno poranny widoczek


I ciut wcześniej....


Kolejne spojrzenie w górę :)


 Tutaj jak się zmieniało poranne światło



Poranna ścieżka


Ostatnie widoki z bliższa na wysokie szczyty

 A tutaj już kolejny kadr Machhapuchre, czyli fish tail, czuli rybi ogon :)

 Schody, oj dużo ich było
 Artystycznie.......

Kolejny dzień to już schodzenie w dół i nocleg w Hot Springs(nie spodziewałem się ciepłych źródeł tutaj), wieczorem masa chińczyko-amerykanów, ale już następnego dnia rano puściutko, więc idealnie. Tutaj również spotkałem rosjanina, który przez 3 - 4 mięsiace pracuje(albo gra w gry, bo tak też można zarobić) na swoich 7 komputerach w mieszkaniu zajadając czekoladę, chipsy popijając colę i tyjąc po 30 kg, po czym jedzie gdzieś w świat(ponoć był już Afryce, Ameryce Płd, Azje zwiedził itp) i je 4 porcje suchego ryżu na 3 dni, chudnie i popycha swój organizm w skrajności. Kondycji nie miał żadnej, razem wracaliśmy ze źródeł(podejście ze 30 minut) i ledwo doszedł do góry. Dziwny gość.Potem kolejne zejście w dół i nocleg w Tolka(zaraz po moim przyjściu oberwanie chmury :D:D hehe, takto cały czas miałem piękną pogodę)

Poszarpane flagi
 Widoczek w drugą stronę
 Kolorystycznie
 Troszkę tarasów
 Ciepłe źródła. Tutaj temp. ok 0 stopni :D

Żeby nie było, że ściemniam....


Ciasteczka samo "KWALITY" 


Troszkę wody
 Troszkę bardziej zielono tutaj, ale mostki dalej interesujące


 I kolejny wodospad dla lubiących wodę


 Takie są lokalne, tradycyjne chatki, choć ich już co raz mniej i blacha falista wszystko zastępuję niestety...


Przez domki ścieżka prowadziła...


 Kolejne tarasy


 I robota "w polu"


 Mały zabójca z nożem w ręku :P


Tolka okazała się chyba najbardziej regionalna ze wszystkich miejscowości, nocleg u starszego małżeństwa który ni w ząb po angielsku, stara Lodge, ale za to najlepsza(i największa przy okazji) Dal Soup(czyli zupa z soczewicy) na kolację i śniadanie :D Tutaj poczułem się mniej turystycznie i bardziej lokalnie, dodatkowo sąsiadka z naprzeciwka pędzi roksi, więc zostałem zaproszony, skosztowałem i wsparłem lokalny biznes, porozmawiałem(zarabia 3000 RS pracując w lokalnej poczcie, a czesne na szkołę dla dzieci to ok. 20 000 RS, więc reszte dorabia z produkcji bimbru :D)

Ot małe urwanie chmury :)

Ostatnie zejście już spokojnie, autobus do Pokhary, taxi do hotelu i miał być zasłużony odpoczynek, a tutaj święto w Nepalu na cześć boga Shiva, więc nie mogłem tego odpuścić i świętowałem z właścicielem mojego hotelu i jego znajomymi trunkiem który można nazwać eliksirem sporządzonym z roślinki która daje wiele radości będąc palona, a tutaj była spożywana w postaci płynnej :D Baaaaaardzo przyjemny eliksir :)
 Tak zielono już w okolicy 1100 m

Kijki od strony nie używanej...


 Kijek od strony używanej.....


Co mogę powiedzieć o treku, w te 11 dni zrobiłem ponad 120 km, ponad 20 km przewyższeń, trochę tłuszczu spaliłem, uszkodziłem delikatnie kolano lewe, ale warto było. Widoki są po prostu nieziemskie, nasze Tatry ciężko tutaj jakkolwiek porównać. Tutaj jeszcze nie ma sezonu, więc mało ludzi na szlakach, pusto w schroniskach(w sezonie trzeba wcześnie być, aby zdobyć jakieś miejsce, później może być ciężko). Pomimo towarzystwa tu i tam, większość trasy pokonałem sam, bez mapy(miałem tylko przewodnik), ale pytając lokalnych ludzi i innych chodzących po górach w zupełności wystarczy. Sporo się nauczyłem podczas tych kilku dni o sobie, chodzeniu po górach, jak również miałem sporo czasu na myślenie co robić dalej i najbliższe dni. Teraz odpoczywam w Pokharze i wymyślam co to będzie dalej ze mną :) Jakieś sugestie???

No comments:

Post a Comment