Wiza przedluzona, tradycyjnie ktoś
chciał zarobić przy okazji, więc trzeba się pilnować nawet w urzędach
państwowych. Moje dni w Pokharze dobiegały końca, wystarczy siedzenia w miejscu
i nadszedł czas żeby się ruszyć i porobić coś ciekawego,wybór padł na rafting 2 dniowy oraz pobyt w Chitwan National Park. Zdecydowałem się na organizowaną wycieczke przez jedno z wielu biur tutejszych, można samemu taniej i park zdecydowanie bym tak polecał, rafting samemu już ciężko, pytałem w kilku miejscach, ale panowanie od wiosłowania głowy do biznesu raczej nie mają. Ostatnie dni spędzałem więc odpoczywając, ciesząc się widokami, spotkaniami z lokalnymi m.in. obciąłem włosy i miałem masaż głowy(omal nie straciłem resztek moich włosów), nie przeszkadzało mi zupełnie to niewiele robienie. Miło było. Była jeszcze łódka po jeziorze, muzeum himalajskie z dużo ilością rekwizytów i historii zdobywania najwyższych szczytów świata, takie małe wycieczki dookoła.
Jeszcze z Pokhary, jakby się ktoś zastanawiał jak można wspomóc Nepal...
Pożegnalny widoczek
Znudzony czekaniem, ale gotowy na raft
Dream Team, 5 hindusów i ja
Prawa burta
Tak więc odjazd na rafting był przez
podstawione taxi pod hotel, parking autobusów turystycznych i jazda. Zaufałem
organizatorowi, że przekaże kierowcy gdzie ma mnie wysadzić i po 5 – 6
godzinach jazdy udało się. Wysadzili mnie w wioseczce, kilku znudzonych ludzi
już czeka, lokalsie z wielkimi barami się kręcą, jakieś kapoki, wiosła i kaski
również obok. Ze mną czekają 4 młodych hindusów, brytyjczyk i kolejny hindus,
ale australijski. Po nepalskiej dobrej godzinie czekania i kilku zapewnieniach,
że 20 minut tylko, podjechały dwa busy chińczyków i zaczęliśmy się ubierać w
sprzęt. Natomiast inni ludzie w międzyczasie z innych firm się tylko przewijali
praktycznie nie czekając w ogóle. Chińczyki wolne, ledwo co mówiące po
angielsku, ale nawet niektórzy nie zapomnieli wziąść ze sobą wiosła idąc do
łódki. Ubrali, zeszli nad wodę, posłuchali jakiegoś wykładu o bezpieczeństwe,
ahhh ten nepalski akcent, który jest tak wyraźny...... Wsiadłem na łódkę z 5
hindusami(w tym jednym australijskim, starszy był ten ów i robił za nauczyciela
dla wszystkich), więc w 6 chłopa powinno być ciekawie. Pozostałe 3 pontone
pełne chińczyków, którym najbardziej się podobały wojny rzeczne na chlapanie
wiosłem, wiaderko wody(było 1 na stanie pontonu) i masa krzyków dookoła.
Wiosłowanie już tak dobrze im nie szło, no ale co zrobić. Więc dalej, krótkie
szkolenie na wodzie i płyniemy. Zająłem, albo wręcz się zgłosiłem na pierwszy
rząd, dużo miejsca, można nadawać tempo innym i powinny być największe
wrażenia. Pierwsze km spokojnie, później się zrobiło ciekawiej, kilka
raftów(nie wiem jak to nazwać po polskiemu) całkiem, całkiem, spłukało cały
kurz z mojej twarzy kilka razy, przemoczyło również kilka, adrenalinka troszkę
podskoczyła, ale szału nie było. Oczekiwałem więcej, ale przecież nie wezmą
takich chińczyków którzy pływać nawet nie umieją(większość hindusów zresztą
również) na ostrzejsze fragmenty. Woda mokra, o dziwo znowu brudna(same góry a
ona nawet nie przejrzysta, podobno płuczą piasek powyżej?!) i zimna(choć i tak
się wykąpałem ze 2 razy). Po dwóch godzinach dopływamy do „plaży”, tam stół,
dal bhat gotowy czeka na konsumpcję, przebieramy się w domkach okolicznych na
skarpie, później dal i okazuje się, że jestem jeden jedyny do pozostania na noc
i na 2 dniowy rafting, więc szefu sterników zaproponował mi tylko ze 30 razy,
aby jutro zrobić raft górnej części znowu bo jest bardziej „exciting sir”, ale
ja powiedziałem że tam już byłem, nie wracam i chcę dolną część, nudną.
Tak wyglądało miejsce noclegowe
Towarzystwo :)
Konkurs lotów, musicie wierzyć, że to ja. Nepalski sternik nie jest najlepszym fotografem :(
Takie plusk zrobiłem :)
Tutaj widać, że lecę :)
Z drugim lotnikiem
Widziałem namiot 500 mprzed moją
plażą, więc uderzyłem do bosa żeby pokombinował z inną firmą i połączyli obozy,
miały tam być dwie osoby, ale okazało się jedna, brytyjczyk który czekał przez
chwilę ze mną. 8 miesięcy w podróży, za 4 dni powrót do L,ondynu i
rzeczywistości, baaardzo nie chętny zresztą. Ciekawe rozmowy do późnej nocy
przy małym ognisku i ciut większej ilości rumu z colą.
Rano ciężko było się zebrać, ale co
zrobić, mam mieć lajtowy dzień przecież, więc damy rade. Śniadanko w lokajnej
knajpie i dalej powrót do budki gdzie szefu urzęduje i znowu propozycje żeby na
góre jechać, ale ja mówie nie i chcę w dół, więc co biedak mógł zrobić.
Zorganizował drugiego sternika, żeby miał kto wiosłować i tak w 3 spływamy w
dół, na pontonie na 9 osób. Rzeczywiście było spokojnie,relaksująco, idealnie na
moje skacowane i obolałe po wcześniejszym dniu ciało. Po drodze były skałki z
których próbowałem latania, ale szybko niestety spadałem, więc znowu troszkę
adrenalinki a dalej to sam sterowałem a szefu z pomocnikiem wiosłowali. Bardzo
miło, spokojnie, idealnie. Dalej obiad w przydrożnej dziupli zakrapiany winem
ryżowym i łapanie stopa do Chitwan. Miał być autobus lokalny, ale że się
trafiła ciężarówka Tata 6-osiowa o prędkości max. 40 km/h z górki, to trzeba
brać. Kolejne 3 godziny w kabienie, siedząc prawie na silniku(trochę wystawał
na środku, tak na wysokość siedzeń), z 2 młodymi operatorami „kolosa” i jednym
starszym człowiek, również podróżnym. Niestety nie było jak porozmawiać, ale
najnowszych nepalskich hitów udało się posłuchać i odbić tyłek na blaszanych
siedziskach, a drogi wierzcie są tutaj nie najlepsze.
Bukując park, podałem mój nr. Telefonu
nepalskiego, więc jeszcze w ciężarówce dzwonił szefu hotelu gdzie jestem, ale
nie mógł się dogadać z ciężarowcem niestety(trochę głośno było w środku). Wysadzili
mnie w końcu przy posągu nosorożca i pojechali, to raczej nie było to miejsce,
ale raczej skrzyżowanie z główną drogą w jakiejś mieścinie. Więc siadłem,
kupiłem winogrona i dzownię po szefa żeby mnie odebrał(tak było dogadane),
kolejne dwa telefony od niego żeby mógł trafić(znowu rozmawiał z lokalnymi
którym przekazywałem telefon żeby się dowiedział gdzie jestem), pojawił się w
kolejnej Tacie(hihi), najpierw podjechał po ryż z chipsami, chili, później
odwiedził kolegów w knajpie i po 30 minutach mogliśmy jechać do hotelu. Nie
zapowiadało się idealnie.
Droga znowu polna, hotel najlepsze
lata za sobą, ale pomagierów jak makiem zasiał siedzi na stołkach i nic nie
robi, nie gada po angielsku i obserwuje bacznie każdy ruch który wykonuję.
Pokój w miarę ok, ciepła woda cały czas, internet rzadko działający, nawet
drink powitalny się znalazł, potem ustalenie kolacji na 18, kąpiel krótka
drzemka i pozytywnie nastawiona stawiam się o 18:05 na jedzonko, a tu że będzie
dopiero na 18:30, hmmm.... nepal.... za dużo wymagałem, no ale nic. Czekam. Ma
być nepali food, więc nie robią niczego ekstra po za tym co dla siebie, więc
powinno być szybko i sprawnie. O 19 na koniec dostałem, ale o 19 zaczął się
występ który miałem widzieć. Lokalni tancerze z bambusowymi kijkami. Cóź, nie
przeskoczę, skończyłem o 19:15 – 20, na skuterze szefu mnie podrzucił i w
połowie spektaklu dołączyłem do innych turystów. Szefu miał jeszcze inne
pomysły na mój wieczór, ale cały czas zmieniał zdanie, więc przestałem go w
pewnym momencie słuchać i po prostu
stawiłem się na podaną godzine. Występ fajny, choć nie za bardzo
rozbudowany, najciekawsza była człowiecza interpretacja pawia. Takiego ptaka,
dla mających bujną wyobraźnię.Później spacer z powrotem i do spania.
Takie były tańce z patyczkami
Panie też miały, ale krótsze. Nawet bioderkami niektóre próbowały ruszać :)
To jest ludzki paw :)
Taka to kultura
Naprawdę mało światła było, ale Pani w sukience ma zadziwiająco szerokie ramiona oraz zarost....... ?!?!?!
Z ogniami....
Następny dzień, to znowu spóźnione
śniadanie i szybka jazda na Elephant Safari. Wsiadłem na słonia i moje
towarzystwo to 3 przed trzydziestką hindusów(prześladuje mnie ta nacja......),
udająca supermenów, gadająca i śmiejąca się cały czas. Co poradzić. Widziałem
jelenie(nawet zdjęcia mają), dalej były 3 nosorożce z odległości 2-3 m, ale
tutaj bateria umarła(a wszystko było rozmaicie popakowane na rafting, więc nie
było zapasowych w pokrowcu........... bez komentarza), powrót do bazy słoni,
hotel, baterie, kapiele słoni(miałem i ja dołączyć do nich, ale 2 dni temu słoń
zabił jednego lokalnego podczas kąpieli i wszyscy na około odradzali), więc
tylko oglądałem. Pomimo, że te słonie wyglądają z bliska podczas safari na
nieszczęśliwe to w wodzie zachowują się jak dzieciaki(niektóre) i mają super
zabawę, widać wtedy radość i jakąś wolność. Dalej był obiad, siesta i jungle
walk zaczynając od spływu łodzią wydłubaną w pniu drzewa. Podczas spływu
naliczyłem 15 krokodyli, kilka ptaków. Gady małe i większe, dobrze że nieruchome
i z odległości oglądane. Wychodzimy z łódki(tutaj znowu jakiś hindus się
trafił), idziemy w dżungle, cóż wygląda jak las. Obok kilku innych przewodników
również oprowadza swoich gości. Może tutaj wspomnę, że sam przyjechałem i hotel
nie miał więcej gości w tym samym dniu, to większość atrakcji, kolacji czy
śniadań miałem samotnie, bądź z przewodnikiem, który coś dukał po angielsku.
Śmiesznie, bo lepiej mu chiński wychodził, gdy zaczepiał na ulicy chińczyków,
niż angielski ze mną.W lesie widać, a jeszcze lepiej słychać jakieś ptaki, może
jakiś jeleń czasem się trafi, ale innych zwierząt brak. Powrót jeepem, kolacja
i spanko.
Tak się podróżuje słoniem. Niestety całkiem sporo ludzi z tego korzysta, więc ścieżki wydeptane, nie czuć raczej "dzikości"
Tak się myje słonia :)Łódki wydłubane z drzewa, zależy ile osób taka będzie gotowa.
Taka gadzina !
A tu drugi paszczak !
Ptactwo
Sama radość
Czy to drzewo może?
Słynny Kingfisher
Takich panów już gdzieś spotkałem
Jeziorko
Kolejne artystyczne próby w oczekiwaniu na jakiegoś zwierza w dżungli
Jeziorek było kilka
Termity budują wysoko :)
A to żeby komary nie gryzły
A małe się bawią
AAAAaaaaa........
Niesety większość życia na łańcuchu, a tutaj jest więcej oswojonych słoni, niż dzikich :(
Bez komentarza
Nie wiesz jaki biznes otworzyć? Otwórz muzeum, nie wiele eksponatów potrzeba...... Nepal.....
Nawet nie bardzo trzeba wieszać tablice.......... Nepal.......
Chwila relaksu wraz z drzemką
Kolejne jeziorko
Ostatni dzień, to pozostałe atrakcje,
czyli village tour, chodzenie po wsi po polskiemu. Szału nie ma, wieś
turystyczna, małe muzeum(jak ktoś nie wie jaki biznes otworzyć, polecam
inspiracje z nepalskich muzeów te z Chormong(ABC) i to dają idealny przykład,
że można nawet bez większego celu). A popołudniu bicycle tour, rowery
wypożyczone, złomy choć wyglądają na nowe, drogi fatalne znowu, tyłek już w
drodze do dżungli bolał, a tam co? Posterunki wojskowe pośrodku lasu...... może
granica indyjska blisko to wytłumaczy. 2 krokodylki przy jeziorku, ptaszki i jelenie
w oddali, powrót główną drogą i mój przewodnik zatrzymał się u fryzjera obok
posągu wspomnianego wcześniej nosorożca, ja herbatkę wypiłem i cieszyłem się
minami lokalnych widzącego białego na stołku fryzjerskim patrzącego na świat.
Ostatnie km z przejechanych kolo 20 udręki dla zadka, kolacja i pakowanie do
podróży. Zamówiłem bilet u szefa(jeszcze w cenie paczki którą kupiłem w
Pokharze) na autobus po środku, bo nie chce skakać jak to ma miejsce na tylnych
siedzeniach.
Piękny poranek, szkoda że kolejny na łańcuchu
WschódNa przełaj
Rano poszliśmy oglądać ptaki, tą samą
ścieżką co dzień wcześniej było wieś trek, nie popisali się tutaj. Nie ma się
co rozpisywać, trochę mgły i ta sama trasa, nawet to samo muzeum mogłem dwa
razy zobaczyć. Śniadanie, pożegnanie(gorące ono nie było, a nawet chcieli mnie skasować
za drinka powitalnego.....eh.....), transport na przystanek, autobus i znowu
miejsce na końcu. Nie ważne co mam wpisane na bilecie, zawsze ląduje z tyłu. Od
teraz zacznę im rysować chyba, bo inaczej nie działa. Środkowe miejsca
zostawiają dla lokalnych(to był autobus dla turystów, więc ma być bezpośrednio
do Kathmandu), ale kierowcy dorabiają na boku i po drodze puste miejsca
wypełnia się lokalnymi. Po 7 godzinach byłem w Kathmandu znowu, tutaj super
sprawnie dostałem hotel, sprawdzilem oferte z gościa witającego przybyłych
turystów i oto mam hotel z taxi za darmo. Może na noc, moze na dwie, długo
tutaj nie zabawię, ale jest ok. Spotkałem również izraelską parę, którą
wcześniej poznałem w Indiach(widziałem ze przylatują do Kathmandu, ale nie
potwierdzali/odpowiadali na moje maile). Uliczne spontaniczne spotkanie lepiej
działa, niż poleganie że ktoś sprawdzi pocztę. Jutro Holy festiwal, czyli
rzucamy sie farbami w proszku J Olej do
wlosow kupiony, koszulka do wyrzucenia przygotowana, spodenki, coz chyba ktores
poswiece rowniez, krem do opalania jest, farby sie jutro dostanie na ulicy.
Wiec sie bawimy jutro J
No comments:
Post a Comment