Wednesday 16 July 2014

Kombinator - urozmaiczacz

Tytuł odnosi się do mojej osoby, której zachciało się urozmaicać trasę. Wszystko zapowiadało się całkiem interesująco, po konsultacji z lokalsem mojej tajskiej mapy(tajska mapa więc tylko po tajlandzku) dostałem tłumaczenie wybranej trasy jako rural highways, którą bym przetłumaczył jako wiejską autostradę w tym przypadku. On sam nigdy tam nie był, więc musiałem tylko polegać na tej mapie. Pozostałe mapy, które posiadam były sprzeczne, albo w ogóle nie było drogi, albo zaznaczona jako asfaltowa. Mapa telefonowa pokazywała tam ścieżki tylko. No ciekawie, ale dotychczas wszystkie takie zakamarki na południu Tajlandii okazywały się w dobrej jakości i prowadziły do nieodwiedzanych miejsc. Różnica tylko, że to nie jest już południowa Tajlandia, ale o tym przekonałem się później.

Po nocy w Mae Sot wyruszyłem więc i wszystko zapowiadało się cudownie wręcz.


Z delikatnym deszczem również, ale wciąż wszystko w porządku.


I takie pola na okolicznych pagórkach. Żadnego turysty, co raz to większe oczy na mój widok im dalej podążałem, ale co tam.


Było kilka przepraw przez błotka, ale po jakimś czasie znów się pojawiał asfalt. I tak na zmianę.

Trochę błotka.....


Po pewnym czasie asfaltowe kawałki zostały zastąpione błotnistymi, więc zrobiło się błotniście-błotniście. Bardzo błotniście. Dodatkowo ta czerwona glina to straszne cholerstwo. Lepi się do wszystkiego, śliska strasznie, zapycha błotniki, łańcuch, przednio koło się zapada, w ogóle nad nim kontroli nie ma. Przyczepności z tylnego też nie wiele i trzeba się odpychać(jakie szczęście, że lekki motocykl). Omijać czerwoną glinę!!!


Całkiem nieźle mi obkleiła koła....... Pierwszy trudniejszy podjazd. A było ich dużo więcej.....


No cóż, trafiałem w naprawdę w ładne miejsca dzięki temu....

To jest podjazd który mnie pokonał. Faktu nie ułatwiał padający deszcz. Ten kawałek był jakby potok płynął pod tą glinianą-gównianą drogą. Próbowałem z 5 razy po różnych stronach, ale nie było szans się dostać do szczytu. Musiałem zawracać, a nie bardzo chciałem wracać tą samą trasą. A co jeśli nowa trasa będzie jeszcze gorsza?


Po nawrotce tak daleko udało mi się podjechać


Więc wybrałem nową trasę, wyglądającą na krótszą, niż tą którą przyjechałem i prowadzącą do innej drogi. W miarę jakoś szło, choć nie było łatwo. Po dotarciu do jednej wioski i jej trzykrotnym przejechaniu w celu znalezienia drogi(tutaj już jechałem na GPS z telefonu), dwóch lokalsów się zlitowało i wyprowadziło z tego bagna. Po drodze ja pchałem ich mopeda, oni mój motocykl żeby się jakoś wygrzebać pod niektóre górki, ale się udało.


Ja w deszczówce, bo co zrobić jak przez większość tej błotnistej przygody padało......


Po dostaniu się na asfalt można powiedzieć całowałem go :) Och jakie to wspaniałe uczucie być na utwardzonej drodze.



Wciąż nie wolno zapominać robić zdjęć widoczków :) Pomimo nie najlepszego humoru i zmęczenia po błotku.


Błotko było wszędzie.


Ale wciąż jak tam jest pięknie......


Buty oczywiście totalnie przemoczone, ubłocone, spodnie, ochraniacze, deszczówka również, bo oczywiście ja również lądowałem w błotku. Rękawice również konkretnie ufajdane od wyciągania błota z pod błotnika(bo tak się zapchało, że koło zablokowało przednie).


Podsumowując bardzo sobie urozmaiciłem tą trasę. Przejechałem 110 km przez prawie 6 godzin w błotku, górkach, strumykach i nie wiadomo gdzie jeszcze. Wróciłem skrajnie zmęczony, po kilku wywrotkach(bez żadnych uszkodzeń dla mnie czy motocykla bo w błotku i przy zerowej prędkości), ciągłych walkach z uciekającą kierownicą, odpychaniem się, pilnowanie pionu motocykla nogami ciągle wyciągniętymi szeroko, wypychaniem motocykli, zmarznięciem(deszczówka nie jest idealna i nogi non stop były w przemoczonych butach).
 Nie polecam, ale szkoła jazdy wspaniała. Szosowe opony, szosowy motocykl i radzenie sobie tam. Podejrzewam, że bez dodatkowych kufrów i paru kg bym przejechał trasę. Lokalsi tak tam śmigają cały rok, w japonkach, albo na bosaka bo szkoda brudzić japonki, na śmiesznych mopedach które przewiozą wszystko i wszędzie. Podziwiam.
Podróż od czasu do czasu ma być przygodą również, więc tutaj zdecydowanie była i zapadła w pamięć na długie lata.

Umphang

There was quite a lot of temples, some ruins so time has come for nature. And the nature is Thailand. Specially in wet season when everything turns green. Green in definition which we don't know in Europe. How you can describe green? Connection of blue and yellow? Grass in front of house? From now on it will be North Thailand!
It was quite a thing to get to Umphang, as it is dead end road. Nothing further, only national park so not many people decides to come here. Good :)
The biggest attraction of region is waterfall, one of the most beautiful in the world some say. But at first it has to be fully rainy season(not enough water yet) and you need to get there secondly, but about it later.

Let's start with some landscapes. Sorry, there will be few of them here :)


Green :)


If there are hills, there must be some turns as well :D


And some valleys


And more turns and more valleys :D


I got to very friendly guesthouse with surprising name Umphang Guesthouse and decided to stay two nights. So the second day was trip to another Myanmar border, this time very small crossing without any turist. Only locals there, but I got surprised at noodle shop where owner spoke rather good english(not common in this area at all).

Not always roads are paved here..... but still you can make 40 - 60 km/h :D


This type of mud is not as fast as previous, but is seems that they want to make kind of pavement made of stones on it.


Turns where never ending......


At the border.


Border crossing and Myanmar on the other side :D


Some unexpected meetings on the way :D


How you can describe Thailand? - someone might ask. I would like to answer with that picture. I would like as well that every where in Thailand was like there.


There was around 80 km one way on this type of road.


O, I couldn't miss that km. I didn't make all of them, but looks nice :)


The waterfall. Rainy season or not, I still wanted to go there. There are organized treks to waterfall, expensive and as I have experience organized before, I was trying my best to avoid it. As well, I wasn't that much up to jungle walk for 20 km in order to get to waterfall.

So, I found a way (because there is actually a road there) and sneaked under this gate. Ha!



The road wasn't that good, but bike is adventeraus and biker brave :D



But I couldn't cross this one :(
They got me on this one after 8 km...... So, no waterfall this time....


The grandmother of guesthouse


More landscapes


On the way back, time to take some pictures.


How you decsribe green now? Still is only camera and live version is much better :D


They are not writting anything about it anywhere. This place is the kingdom of cabbage. There is continous stream of pickups loaded like that one full of cabbage. Tons and tons of it everywhere. Smells as well cabagge :)


Some rural roads between fields.


Red, white and blue.


I didn't get to famous waterfalls, but I managed to find some local ones. Which were stunning !!!!


Going in the forrest or through the forrest. Few spots around to take a sit under a roof and enjoy the views.


More cascades


And some playing with nex :)


So, here it is. The last landscape in this post ;) Sorry :)


How to summarize? Amazing place. Stunning views, nice people, great and still not touched nature, not many turist or almost at all(I have only met some volonturing group), new definition of green and a bit lower temperatures as you are going to the "mountains".


I forgot to add ;) The road to Umphang is claimed as Death Highway with few turns to take. Quality? Sometimes really good, sometimes better to forget but for sure if you like taking turns and touching ground with sidepods this is a place for you :) I have really enjoy every moment there.

So, a lot of pictures it means that I liked it there :)

Sunday 13 July 2014

Kamphaeng Phet

Planowo nie było na mojej trasie, gdyż było zbyt oddalone od zachodniej granicy, ale brak interesujących miejsc noclegowych w kilku miastach wcześniej zaprowadził mnie tutaj. Samo miasto ma świetny nocny market, gdzie po raz pierwszy spotkałem robactwo do jedzenia. Dodatkowo dziesiątki najróżniejszych stoisk i tradycyjnie nie wiadomo na co się zdecydować do jedzenia.
Nocleg był w popularnym backpaerskim guesthousie z "tradycjami". Miejsce pełne wszystkiego, więcej się już upchać tam nie dało by, wyblakłe zdjęcia z klienta z okresu kiedy właścicielowi jeszcze się chciało. Byłem pierwszym polakiem, pierwszym motocyklistą w tym roku a dodatkowo jedynym klientem podczas tej nocy.
Kamphaeng Phet słynie(chyba słynie, choć nie jest tak bardzo popularny sądząc po liczbie hoteli) z dawnego miasta które w niektórych miejscach przeplata się ze współczesnym, albo jest oddzielnym parkiem.
W miarę rano wstałem i bez śniadania myknąłem zwiedzać zanim gorąco uderzy ponownie.
Jest to na tyle duży kompleks, że nie zalecam chodzenia. Motor, samochód, rower będą znacznie lepszym wyborem, aby przemieszczać się pomiędzy kolejnymi atrakcjami.
Całość jest podzielona na kilka części, z czego dwie są takie "główne", reszta jest w granicach miasta jak np, mury, czy niektóre bramy(a raczej ich pozostałości).

No jak to stare miasta miały w zwyczaju wszystko się kręciło dookoła świątyń i tak też tutaj było. Więc stupy, budynki, świątynie i inne ruiny.


No i oczywiście buddy muszą być.


Co ciekawe dla mnie, to że wszystko z czerwonej cegły(tynk odpadł)


I niebo.....


I trochę zieleni


I trochę w lesie, ale jak widać nie wiele z tych budynków zostało.


Słonie.


Głowy słoni, gdyby ktoś nie wiedział.


I tu stupa kiedyś była u góry.


Szału nie było, ale bardzo przyjemne miejsce. W szczególności, że byłem jednym z 4 odwiedzających więc wszędzie było pusto, trochę tajemniczo czasami. Można było się trochę wczuć i poczuć klimat, jak to uczuciowiec by opisał. Koniec, końców podobało mi się, choć nie do końca wiem dlaczego. Może to jedzenie na nocnym rynku było takie dobre..........