Planowo nie było na mojej trasie, gdyż było zbyt oddalone od zachodniej granicy, ale brak interesujących miejsc noclegowych w kilku miastach wcześniej zaprowadził mnie tutaj. Samo miasto ma świetny nocny market, gdzie po raz pierwszy spotkałem robactwo do jedzenia. Dodatkowo dziesiątki najróżniejszych stoisk i tradycyjnie nie wiadomo na co się zdecydować do jedzenia.
Nocleg był w popularnym backpaerskim guesthousie z "tradycjami". Miejsce pełne wszystkiego, więcej się już upchać tam nie dało by, wyblakłe zdjęcia z klienta z okresu kiedy właścicielowi jeszcze się chciało. Byłem pierwszym polakiem, pierwszym motocyklistą w tym roku a dodatkowo jedynym klientem podczas tej nocy.
Kamphaeng Phet słynie(chyba słynie, choć nie jest tak bardzo popularny sądząc po liczbie hoteli) z dawnego miasta które w niektórych miejscach przeplata się ze współczesnym, albo jest oddzielnym parkiem.
W miarę rano wstałem i bez śniadania myknąłem zwiedzać zanim gorąco uderzy ponownie.
Jest to na tyle duży kompleks, że nie zalecam chodzenia. Motor, samochód, rower będą znacznie lepszym wyborem, aby przemieszczać się pomiędzy kolejnymi atrakcjami.
Całość jest podzielona na kilka części, z czego dwie są takie "główne", reszta jest w granicach miasta jak np, mury, czy niektóre bramy(a raczej ich pozostałości).
No jak to stare miasta miały w zwyczaju wszystko się kręciło dookoła świątyń i tak też tutaj było. Więc stupy, budynki, świątynie i inne ruiny.
No i oczywiście buddy muszą być.
I niebo.....
I trochę zieleni
I trochę w lesie, ale jak widać nie wiele z tych budynków zostało.
Słonie.
Głowy słoni, gdyby ktoś nie wiedział.
I tu stupa kiedyś była u góry.
Szału nie było, ale bardzo przyjemne miejsce. W szczególności, że byłem jednym z 4 odwiedzających więc wszędzie było pusto, trochę tajemniczo czasami. Można było się trochę wczuć i poczuć klimat, jak to uczuciowiec by opisał. Koniec, końców podobało mi się, choć nie do końca wiem dlaczego. Może to jedzenie na nocnym rynku było takie dobre..........
No comments:
Post a Comment