Monday 17 March 2014

Pokhara na dłużej.....

Zabrakło ostatnio zdjęć eliksiru oraz świętowania z 27 lutego, więc tutaj od nich zacznę.
Ów napój bogów z czekoladą na wierzchu :)
Tutaj tikka na czole, zrobiona z wyciśniętych składników eliksiru
 O tutaj więcej tików i taaaaaki naturalny uśmiech :)

Zdjęcia, zdjęcia muszą być, więc tak wygląda Pokhara niekoniecznie turystycznie.

Tak się suszy pranie, a dalej blache na dachu nie potrzebnie dziurawić gwoździami(wkręty tutaj to raczej gatunek nie występujący), więc przyklepać należy kamieniami po prostu.

Lokalne "Machine Wash", niestety wszystkie mydła itp spływają dalej do jeziorek, a rybki z jeziorek są świetnie reklamowane turystą za najlepsze w Nepalu......
 Krajobrazek. Zużycie drutu kolczastego w Nepalu pewnie jest wyższe niż w Polsce, jest wszędzie i każdy chce mieć choć kawałek na swoim kawałku ziemi....

A tutaj ilość hoteli na jednej z wielu przecznic głównej ulicy, więc sami pomyślcie jak turystycznie tutaj jest J
 A tutaj nie spodziewany pojazd na głównej ulicy.

Mija już praktycznie 10 dni odkąd wróciłem do większej cywilizacji i co? I nic J Czas zleciał niesamowicie, nie wiadomo kiedy i dlaczego a w sumie niewiele tutaj zrobiłem przez większość dni. Oczywiści kurowałem moje kolano, ale po za tym jakoś tak przyjemnie się tutaj siedzi i po prostu relaksuje J
Ostatnie dwa dni więcej podróżuje, więc w środę zalatwiłem sobie od lokalsów motocykl, pierwszy w podróży z manualną skrzynią i mocarnym silnikiem 180 cc, prawie przyśpieszał TVS Apache :D

Oto Stupa :)

 Było wcześnie.....


 Pierwsza poranna panorama


Inne wariacje


I więcej światła


Z dodatkowym obiektywem można wiele :)


A i opcjami można się pobawić w aparacie....


A tutaj cały widoczek w świetle porannym


Tutaj dzielny Apache, śmieszne opłaty(to nie dla mnie!) i ciut mniej już zielony plecak. Ale za to na kasku miałem HONDA !!!!!



Wstałem rano, aby zobaczyć wschód słońca z World Peace Stupa, górujące na wzgórzu po drugiej stronie jeziora. Dojechałem, zobaczyłem, góry nawet było ładnie widać, nie idealnie, ale nie mogę narzekać. Później powrót i próba dostania się na Sarangkot(stąd paralotniarze latają i jest jeszcze wyżej), ale po drodze policja mnie zatrzymała na kontrolę, miałem tylko polskie prawko ze sobą, więc nie działa chcą międzynarodowe, więc mówię że im przywiozę międzynarodowe, które mam w hotelu a w sumie to było całkiem blisko, szybko pojechałem, wracam i pokazuje. Przegląda ów jegomość, wertuje strony, patrzy na mnie i mówi to nie jest międzynarodowe, no to tlumaczę, że jest. Znowu patrzy i dalej twierdzi że nie jest, więc mówię, że jest w pięciu językach i nawet po angielsku może to znaleźć. Tu się obudził i pyta, ale gdzie?! Więc grzecznie pokazuje, tłumaczę że znaczek motorek znaczy że mam prawo jazdy, pokazuje znowu polskie, kręcą głowami(już ich dwóch) i gadają, nie mam zamiaru dawać w łapę, więc mówie że muszę jechać, zabieram prawka i odjeżdżam. Moim zdaniem ów policjant nie umiał czytać w ogóle i sugerując się ilością przewertowanych stron w prawku bez czytania tylko mnie to utwierdza. Więc jadę, próbuje w góre polną drogą ale po 3 km zrobiła się z fatalnej w czysto terenową, rezygnuje i dalej jadę. Do jakiejś małej wiochy dojechałem(najgorsza droga w moim życiu, przez niektóre kawałki niedawno jakaś rzeka się przelewała, zero asfaltu same kamienie i nie wiele nawet ziemii ubitej..... masakra), no ale dojechałem do wsi i tu wielkie zbiegowisko.

Zatrzymuje się i patrzę, siedzi facet na skrzynce metalowej, dookoła na rozłożonej folii masa słoików z różnymi pudrami i sypkymi przyprawami, trochę orzechów i innych suszonych owoców(również w plastikowych słoiczkach) i gada bez przerwy. Ma 2 pomocników co mu podają te słoiczki, czasem daje spróbować niektóre swoje sypkości publiczności i ciągle gada. Lokals mi tłumaczy że to znachor obwoźny, który robi eliksir na żółądek, kości, stawy i w ogóle wszystko. Ajurweda – szkoła leczenia(taki masaż miałem w Indiach, tutaj wszędzie się z tym reklamują), eliksir podobno cuda działa, więc czekam i patrzę jak go będzie przyrządzać. Więc ma wielka misę już z przygotowaną bazą, brązowy proszek, do tego sypie przy ludziach różne inne(najwięcej jakiegoś czerwonego), a na koniec z plastikowej beczki zalewa witaminą B2(jak dobrze pamiętam, konsystencja i kolor lejącego się miodu), miesza śmiesznymi szpachelkami, dosypuje zmiażdżone orzechy, rozgrzane masło, więcej czerwonego proszku i miesza. Po czym nagle koniec i zaczyna pakować to do plastikowych słoiczków, małych i dużych i sprzedaje lokalnym. Misa naprawdę ogromna była, więc specyfiku zrobiło się pewnie ze 15 kg. Co ciekawe gość cały czas gadał, zabawiał tłumek, byłem tam z godzinę a on caly czas gadał i gadał.

No to tutaj mówca, znachor i znawca świata.
 Wraz z pomocnikiem, w trakcie produkcji eliksiru dobrego na wszystko.

Produkt Finalny
 Tutaj mała liczba słoiczków i odstraszacz much w rękach profesjonalisty :)

 Tak wygląda jezioro na końcu. Nie jedzcie rybek, a tym bardziej nie kąpcie się w nim...

Powrót do Pokhary, obiad na znanej mi już nie turystycznej ulicy smażonego makaronu z chickenem i dalej, na północ Pokhary. W sumie bez celu i tak trafiłem na muzeum Gurkhów. Dla niewiedzących specjany, wręcz elitarny oddział wojska w armii brytyjskiej i indyjskiej. Od początku dziejów historia, zdjęcia, artefakty wręcz do czasów dzisiejszych. Miło się czytało i oglądało, ale nie jest to najlepszy materiał na zdjęcia. Obok miał byc strumień znikający pomiędzy kamieniami pod ziemię, ale wody niskie i jedyne co widać to śmieci L

Tak wygladają śmieci, a gdzieś w głębi strumyk


Światło wpada do jaskini(a w środku ciemności)
Nietoperki, czyli Bat-y

Kamyczki, ołtarzyki, jak kto woli


Kolejny przejazd i trafione jaskinie(jeździłem tylko na wyczucie), Bat Cave, czyli nietoperze. Mała, całkiem ciemno w środku i cały sufit nietoperzy. Młodzi nepalczycy strącili dwa kamieniami, więc można było z bliska oglądać, choć nie obudziły się za bardzo ze snu, dalej do wyjścia i problem. Taka mała szczelina, że zajęło mi kilka minut zanim znalazłem pozycje w której mogłem się przecisnąć. Naprawdę trudno było i na styk wyszarpałem się stamtąd. Dalej kolejna jaskinia, dłuższa, jakieś marne stalaktyty(może 5 cm miały) i lingamy, czyli lokalne penisy, ołtarze przy których się modlą hindusi a na końcu kapłan, który sobie zarabia na życie w jaskini. Cóż, powalające to one nie były, ale chyba trzeba takie rzeczy zwiedzać, bo kto wie kiedy będę tutaj znowu.

Po jaskiniach wziąłem na cel Sarangkot znowu, bo musi być tam dobra droga i była, w sumie najlepsza w okolicy bez dwóch zdań, więc Apache zaczął się wkręcać na wyższe obroty, składać w agrafkach(ślepych, ale miał głośny klakson więc na tutejsze warunki wystarczające :P) i do góry. Podjazd około 1200 m w góre i widoczki z góry ładne na jeziorko, paralotniarzy. Relaksik, rozmowy z lokalnymi o tym jak beznadziejna i głupia jest policja drogowa w Nepalu(mają ich kilka, każda do czego innego, widziałem np. Turystyczną czy jakości pokojów hotelowych ;D). Powrót do Pokhary, po drodze zebrałem na stopa nauczyciela od 21 lat angielskiego z lokalnej szkoły, mówił po angielsku ciut, jak się go coś pytałem zazwyczaj odpowiadał, niestety nie zawsze na temat, bądź krótko, yes yes, thank you very much z lokalnym bardzo mocnym akcentem :D

Paralotniarze na niebie :)

Widok z Sarangot na Pokhare


Z ulgą odałem motorek właścicielowi, bo tyłek bolał mnie już niesamowicie(zresztą w następny dzień również). Apach się sprawdził pomimo kompletnie łysej przedniej opony, praktycznym braku klocków z przodu(cylinderki się nie cofały już za bardzo i tylko charakterystyczny dźwięk tarcia metal o metal J ), dozowalność hamulca również pozostawiała dużo do życzenia, ale w końcu trudno wyczuć jak hamuje metal :P, zawieszenie zadziwiająco twarde(stąd późniejsze bóle pewnych części ciała oraz drżące przmieszczenie wszystkich moich narządów wewnętrznych). Ciuchy oczywiście zakurzone, ja prysznic, kolacja(ostatnio mam smaki na pizze, mam dość lokalnego jedzenie które zamyka się w Dal Bhat, smażony makaron, momo wersja veg albo kura albo bawół, choć wszystkie na koniec smakują podobnie) i ciutka rumu z colą przed snem.

Mała dywersja. Byłem u fryzjera :P

To nie był płyn do mycia szyb bynajmniej :D

Zadowolony szefu wraz z klientem.

Dzisiaj, czyli 7.03 jakoś się zebrałem, zrobiłem tradycyjne śniadanie wykorzystując butle z gazem (raz użytą na treku) do zagrzania owsianki mlecznej, a później mlecznej kawy(trzeba skończyć 0,5 l woreczek mleka) z drożdżówką z lokalnej piekarni. W sumie to taka ceremonia już codziennie rano, sklep – mleko i kawa 3w1, piekarnia drożdżówka i pokój, bądź gdzieś plener i najpierw owsianka ze świeżymi owocami+suszone, kawa z drożdżówką i jakieś ciastka do tego. Krótka pogawędka jak się dostać lokalnym autobusem i  ruszyłem aby zobaczyć obozy uchodźców tybetańskich. Autobus i 20 minut spacerku na dojście, po drodze zobaczyłem Devi Falls, kolejny wodospad a dalej woda znikająca pod ziemie, znowu niski stan wody i nic nie widać, po za śmieciami(ale tutaj śmieci już dużo mniej, ale wciąż kasują za wejście a nawet tyłka nie ruszą żeby posprzątać.....) i dalej do obozu. Obóz to dużo powiedziane, jak wiecie jak wyglądają małe szeregowe domki dla cyganów w Polsce, to tutaj podobnie. W miarę czysto, po środku świątynia, i dużo starszych ludzi(bo obóz powstał w latach 60 poprzedniego wieku), zgrali się już z lokalnymi bardzo i tylko po rysach twarzy można poznać różnicę, ale nie ma tutaj ani większej biedy, wręcz te domki lepiej utrzymane, czystsze niż nepalskie dookoła. Dłuższą pogawędkę miałem z babciami sprzedającymi lokalną biżuterię(taką samą można dostać na Lake Side, ale jakoś od takiej babci lepiej to kupić, a nie od jakiegoś wciskacza w turystycznym centrum). Kawałek głębiej była produkcji dywanów bawełnianych. Całkowicie ręczna. Na zewnątrz 5 babci sidzi, jedna ma duże szczotki druciane i rozdziela ziarna z kłębków bawełny, 3 pędzą nici z kłębków, a ostatnie zaplata je żeby były mocniejsze. Widać, że robią to już trochę, bo są po prostu super szybkie i sprawne w tym. W środku kilka stanowisk gdzie inne już młodsze zaplatają dywany. Każdy ścieg(jeżeli tak to się nazywa) oddzielnie, z różnymi kolarami żeby wzorki powstały zaplatają sciągają w dół, odcinają zbędne końce i następny. Mały dywanik, taki ze 50x50 jednej kobiecie zajmuje 3 dni do zrobienia! Duży, do średniej wielkości pokoju zajmuje 4 takim paniom 1,5 miesiąca! A wierzcie mi, że przekładają te nici naprawdę sprawnie pomiędzy sobą. Wszystko naturalne i w dotyku taki dywan jest naprawdę przyjemny, dodatkowo wzory które układają są naprawdę ładne. Rękodzieło to chyba adekwatne słowo do tych dywanów.

Miasteczkowe wodospady Devi Falls

Tutaj pierwszy obóz uchodźców i mała stupa

Jest Enfield, więc chyba tak źle się nie powodzi....

Trochę większa stupa w centrum.

Jeden mały akcent Tybetu, chyba nie najbliżej im do powrotu

Lokalna wytwórnia wisiorków, łańcuszków, kamyczków, all Made in Tibet.....taa...... jasne........

Włóczki do dywanów i stanowisko pracy :)

Więcej stanowisk

Narzędzia pracy

Babcie na zewnątrz pędzą włóczki :D

Czysta, naturalna baweła, jeszcze z ziarenkami.

Ooooo.... robi zdjęcie

Przykład tygrysa leżącego

Wystawka

Towarzyszki drogi do kolejnego obozu
,
Dalej, podróż autobami do drugie obozu(w sumie w założeniu chciałem właśnie tam pojechać, ale gdzie indziej mnie poprawdzili), więc miały być 3 autobusy, drugi okazał się oszustem(pierwszy  w Nepalu) i chciał mnie zawieźć do Lakeside, a nie to Bakar, skapłem się po chwili i poszukałem konkretnego. Ten nawet mnie podwiózł kawałek. Kawałek piechotą do zbiorowska odpoczywających kierowców, oczywiście grają w jakieś gry karciane i się śmieją. Jeden z nich próbuje zatrzymać dla mnie autobus w dobrym kierunku, ale one po prostu dodają gazu zamiast się zatrzymać(W Nepalu nie ma przystanków jako tako, autobus się zatrzymuje tam gdzie jest klient, albo klient chce wysiąść). Dziwne, więc czekamy dalej. Zatrzymuje lokalną Mahindre, pick-up’a. Dwa rzędy siedzeń w środku(tam już spokojnie 10 – 12 osób siedziało), skrzynia załadowana różnościami i tam również już 3 osobników, więc co? Na dach ! Pierwsza przejażdżka na dachu samochodu. Fajna zabawa, choć trzeba się trzymać czegoś na lokalnych drogach. Zatrzymali się przy kolejnym obozie(ten już największy w Nepalu z porządną świątynią, mnichami, etc). Chcieli 50 RS za te 5 minut na dachu, ale dałem 20 RS i poszedłem w swoją stronę. Czasowo byłem idealnie na popołudniowe modły(przewodnik mówił, że są pomiędzy 15:30 a 17:00), wszedłem kilku białych z boku i jeden mnich śpiewający coś(nie brzmiało jak język, tylko mamrotanie, ale to podobno tybetański tak ma), walił w bęben i od czasu do czasu talerzami metalowymi o siebie. Po 20 minutach skończył, powiedział FINISH i śmiech J Tybetańczycy mają teraz święto i przez miesiąc podróżują do swoich rodzin, teraz jest ten miesiąc właśnie(w okolicy ich nowego roku 2041). Normalnie ich jest cały zespół, a teraz tylko jeden. Parę zdań wymienionych z nim, oglądanie dookoła i załapałem się na stopa z Kanadyjka, która miała skuter. Stopa, cóż, ja prowadziłem jej skuter i zawiozłem ją pod wypożyczalnie, bo ona nie miała pojęcia gdzie jechać. Kolejna dziwna osoba, która nie przestawała mówić siedząc za mną(dostałem również jej kask, bo w Nepalu jest obowiązek posiadania tylko kasku dla kierowcy, pasażer nie musi takowego posiadać). Mieszka na Bali, pracuje jako organizator jakiegoś festiwalu, lubi tańczyć i ze wszystkich ciuchów które na sobie miała, żaden nie był bez dziury, przetarty, brudny czy coś. Zakręcona strasznie, ale cóż ja chyba przyciągam w jakiś sposób dziwnych ludzi. Po powrocie, momo w najtańszej knajpie w okolicy, prysznic, kolacja(znowu pizza, ale w innej knajpie) i nie długo trochę rumu na lepszy sen i do spania. Trzeba trochę odpocząć od tego odpoczywania J

W środku klasztoru buddyjskiego

Ofiara na Nowy Rok(tybetański, gdzieś za miesiąc będzie), później po prostu zjedzą :)

Bębenek

Buddyjska zakrystia :D Nie przelewa się im w ogóle....... A te modły takie ciężkie....

Niewiele ostatnio piszę, ale jakoś tak nie wiele się dzieje. Te pierwszy dni w Pokharze, minęły, nic nie robiłem po za odpoczywaniem i smarowaniem kolana(była również śmieszna wizyta u lekarza dla turystów, z którego na koniec zostałem wyrzucony(wraz z szefem mojego hotelu który był pijany w tym momencie) i nie zapłaciłem 50 USD za 3 minutową konsultację). Po prostu relaks tutaj za te parę dolarów dziennie i dni same lecą. Niedługo się stad ruszę, obiecuję J Muszę tylko przedłużyć wizę, bo już miesiąc siedze w tym Nepalu(i kiedy to zleciało????)
Odwiedziłem również muzeum himalajskie w Pokharze, nawet całkiem fajne. Można pooglądać trochę sprzętu z pierwszysch wypraw na zdobywanie najwyższych szczytów Himalajskich. W ramach urozmaicenie można się zaszyć na dwie godziny lekko J

U nas się pije z kieliszków, tutaj z trzeba ciut więcej

Tak się kiedyś 8000 zdobywało. Po co komu tyle sprzętu teraz.....

To jest przerażający Yeti......... :D:D

Butle po tlenie zebrane na Evereście.

Tak się pokazuje pięknego ptaka w muzeum..... Nepal......

Pytanie?

Odpowiedź na drugiej stronie.... Nepal......

Lokalna szkoła s-uszy.....

Świątynia na środku Fewa Lake, Pokhara

Najliczniejsi odwiedzający w pozie obserwującej

Jachting po Nepalsku :)

No comments:

Post a Comment