Monday, 23 March 2015

Gdzieś w Isan......

Isan. Wschód Tajlandii. Życie tutaj spowalnia, mało turystów, ludzie uśmiechnięci. Najbiedniejsza część Tajlandii, ale równie ciekawa jak inne. Jedna z moich ulubionych miejscówek podczas podróży.
Podróżując wzdłuż Mekongu i granicy z Laosem miałem wcześniej okazję odwiedzić Rajskich, a teraz kierując się na północ powoli kieruje się z powrotem do centralnej Tajlandii rozpoczynając powrotną drogę do Malezjii.
Jest w Isanie niesamowite i magiczne miejsce na czerwonej skale. Znajduje się tam klasztor mnichów i mniszek. Dookoła płaskie i zielone równiny, a pomiędzy nimi co jakiś czas samotne skały.
Na tej konkretnej skale zbudowano siedmiokondygnacyjny pielgrzymkowo-pustelniczy ośrodek w którym czuć, że inne siły działają na tym świecie.
Niesamowite miejsce na którym spędziłem kilka godzin, chodząc po piętrach, kontemplującach w zaułkach i po prostu "wsiąkając" to miejsce.

Skała w większości jest porośnięta dżunglą. Ścieżka albo wydeptane, albo wykute w skale, albo wybudowane drewniane pomosty, czasem najzwyklej zwisające z urwisk. 

Gdzieś na dolnym "piętrze" podczas wspinaczki do góry.


Jeden z pierwszych widoków


Jedna z kilku pustelni, niektóre były na oddzielnych skałach, a inne wzdłuż lub obok ścieżek. Rezerwacji internetowej dla turystów raczej brak, ale jeżeli ktoś by chciał poszukać siebie to jest to jedno z miejsc, które uważam za warte rozważenia(podobnie jak klasztor na ok. 4000 m przy starym treku dookoła Annapurny)


Motto życiowe


Zaczynało się robić ciekawie. Deski z reguły w dobrym stanie, choć nie wszystkie. Często zalane, śliskie, omszone. Czasem zwis ze skały wymagał mocnego pochylenia się(znowu european size nie pomagał), czasem barierki brakowało, ale to drobnostki przy takich przeżyciach.


Dookoła zielono, a skała czerwona.


Strumyki ze szczytu spływają, więc gdzieniegdzie prowizoryczny dach zrobiony.


W okolicach 5 piętra była większa grota gdzie parę eksponatów


Oraz kilka posągów buddy, do którego można się pomodlić.


Tej barierki raczej bym się nie chwytał.......


Miejsce niesamowite. Nazwę pozostawię nieznaną, bo polecam zagłębić się na dłużej w Isanie i odnaleźć takie miejsca. Naprawdę warto.


Następnie udałem się do Nong Khai na weekendowy targ, który jest największy w okolicy.
Natrafiłem tam na kilka "białych kruków"


Muza z puszki :D


Lokalne przeboje



Tutaj wietnamska kolacja. Słynna w całej Tajlandii restauracje, która swoje produkty drogą lotniczą wysyła codziennie do kilku innych filii w Tajlandii. Jedzenie wyborne, samemu się komponuje danie zawijając odpowiednie składniki i sosy w liścia sałaty albo płatek ryżowy. MNIAM !!!


Nong Khai nigdy by nie było takie, gdyby nie Koi. Z nią zawsze jest miło i nigdy się człowiek nie nudzi.


Chipsa?


Młode ananasy. Najlepsze ananasy jakie można dostać. Chrupiące, słodkie tak jakby skoncentrować esencję najlepszych smaków z dorosłego ananasa. Do tego odpowiednio schłodzone w lodzie........ Kocham.....


A tu lokalny jubiler. Wyrób biżuterii ze starych monet tajskich poprzez prasowanie, tłuczenie młotkiem i szeroki uśmiech. Mamo, Tato to stąd Wasze "pierścienie" :)


Śniadanie bogów. Zupka lokalna, jakaś kura z boku i talerz owoców. Ciut dużo, ale nigdzie się człowiekowi nie spieszyło, więc można było je męczyć dłuższą chwilę. A, że ciepło dookoła to nic nie stygło :)


Isan. Wspaniały.


No comments:

Post a Comment