Czas na Pangkor dobiegał końca. Objechanie całej wyspy dookoła na motorze nie zajmowało więcej niż 20 minut, co zrobiłem conajmniej 4 razy :P Przy okazji skręcając we wszystkie ślepe dróżki odchodzące z głównej drogi. Zdecydowanie bardziej ucywilizowane miejsce, niż poprzednie wyspy na wschodnim wybrzeżu, plaże brudniejsze, woda również, ludzie również mniej przyjaźni, choć wciąż bardzo pomocni jak coś. Klimat nie ten sam, ale ludzie w hostelu całkiem fajni więc miło minął mi tam czas.
Taka była ostatnia kolacja ;)
Smaczne było........ :)
Więc prom w miarę z rana i dalej na północ. Wybór padł na Georgetown. Miasto starsze, postkolonialne, brytyjskie, z rozmów wynikało, że ciekawe. 2-gie co do wielkości w Malezji, więc powrót do "miasteczkowego trybu życia". Trasa nie bardzo ciekawa, dużo prostych i tysiące palm gumowych znowu. Gorąco strasznie. Warto odntować długi most łączący Penang(wyspa na której leży Georgetown) z lądem. Jak dobrze kojarze, był to najdłuższy most do czasu wybudowania Oresund Belt pomiędzy Danią, a Szwecją(ale tutaj mogę się mylić). Na moście zrobiło się chłodniej i zdecydowanie przyjemniej. Widoki również ładne, choć nie było się gdzie zatrzymać żeby zrobić zdjęcie. Nawigacja zaprowadziła bez problemów do dzielnicy z hotelami, China Town. Całe ulice hoteli i hosteli, dosłownie jeden obok drugiego. Takiego skupiska jeszcze nie widziałem, większość w starych budynkach. Odremontowanych lub nie. Wyglądało naprawdę dobrze. 2 - 3 próby i mam hostel, łóżko w 4-ro łóżkowym dormie, motocykl pod dachem i w środku hostelu, więc bezpiecznie.i bezdeszczowo.
Pierwsza kolacja i trafiłem na skupisko kilkunastu restrauracji dookoła sceny na której takie rzeczy się działy :)
Lokalny Elvis :)
Ów jegomość gestykulował więkoszość piosenek. Super zabawny i zupełnie bez wstydny, szczęśliwy człowiek :)
Nie małe zainteresowanie....
Jak wspominałem Georgetown to miasto postkolonialne, zbudowane czy tam zarządzane długo przez anglików, ale masa wpływów chińskich, indyjskich, duńskich czy francuskich. To wszystko się tutaj mieszało i całkiem sporo tego tutaj zostało. Uwielbiam to miasto. Stare budynki wciąż żywe, zaadaptowane na różne sposoby i różne biznesy. W jednym nawet warsztat samochodowy, inne restauracje, sklepiki, małe świątynie, biura, itp.....
To było idealne miejsce na zgubienie się i zwiedzanie w formie którą lubię, czyli nie wiem gdzie idę i po co, ale cieszę się każdym zaułkiem, patrzeniem na zwykłych ludzi i ich zajęcia, czasem krótkie rozmowy, pytanie o drogę albo co to jest i jak to się je......
Nie oczekiwałem zbyt wiele po dużym mieście, ale czekałem aż trafię na miejsce gdzie zobaczę te mocne wpływy kolonialne zmieszane z wieloma kulturami i Georgetown idealnie się wpisuje w to.
No właśnie. Georgetown :)
Rzeźba przed chińską świątynią. Takich u nas nie ma :P
Lokalne riksze o poranku
Cywilizacja niestety i tutaj wita(jak się wyjedzie z Chinatown, to niestety całe masy wysokich osiedli :( )
Blue Mansion. Mama!!! Kwiatek na sejfie dla Ciebie :) Lubisz takie.
To tylko 7-ma żona właściciela..... Miała 17 lat jak się ożenili.....
Śniadanie?
Wybudował sobie właśnie tą niebieską posiadłość. Jak na tamte czasy musiało to być cudo. Dzisiaj hotel z możliwością zwiedzania. Niestety jak to bywa, dzieci roztrwoniły cały majątek taty(a miał ich ponad 30 chyba..... żon na pewno miał tylko 8) i sprzedały wszystko co się dały(samego domu nie mogły, bo testament zabraniał). Dużo w środku do zobaczenia nie ma, ale fajny przewodnik i fajne historie :)
Kwiatky
Niebiesko mi :)
Malezja :) Tam byłem.
Kolorowo i aparatowo
Artysta??? Chyba mi jeszcze daleko....
A to już gdzieś na ulicach Georgetown
Dookoła Blue Mansion :/
Architektura
Moje ulubione duże miasto dotychczas :)
W chińskiej świątyni
Kolejny ołtarz
Kościół. Chrześcijański.
Zgubiłem się?
Gdy nie wiesz co zrobić ze swoimi starymi butami :D
Głodny? Spragniony? Samotny?
W Malezji straż pożarną nazywa się BOMBA. Bez komentarza.
Recykling Hondy..... Tak, tak braciszku, wszystkie Hondy tak kończą !
Zmiany.....
Ta "nowoczesna" strona
To lubię
Opuszczona i nie odrestaurowana świątynia. CZAAAAAAAD !
A tu drzewko sobie rośnie
Kolorowo
Pajęczynki. Takie malusie :P
Brama, wręcz wrota do domu......
New light?
Co kolumna, to ołtarzyk
Policja
Trzeba było się ruszyć dookoła wyspy(około 70 - 90 km żeby zrobić kółko), więc jeden dzień poświęcony został na to. W tym miasteczku nie ma już zbyt wielu turystów, więc lokalny dom kultury zarasta drzewami.
Tursyta raz jest, raz go nie ma.
Wybrałem się również do Parku Narodowego na północno-zachodnim wybrzeżu o świetnej nazwie Taman Negara. Czyli Park Narodowy..... Miało być fajnie. Było.....
Po pierwsze nie rozumiem zachwytów ludzi nad "rain forrest", czyli po polsku las deszczowy(jeżeli takie sformułowanie występuje). Przyjechałem tam o 10 rano, chodziłem przez godzinę i zdecydowanie odradzam to każdemu!
O ile słońce nie przeszkadza tak bardzo, bo drzewa praktycznie cały czas zasłaniają to chodzenie tam jest tylko udręką. Jest strasznie wilgotno, mogę porównać to tylko do sauny w momencie przelania kamyczków wodą. Dodatkowo liście, gałęzie, martwe skorupiaki i co tam jeszcze się znajdzie nie ruszające się na ziemi gnije, więc najzwyczajniej śmierdzi pleśnią i zgnilizną cały czas. Nawet najmniejszego podmuch wiatru, bo gęsto zarośnięte dookoła, więc nie dość że duszno i parno i śmierdzi to jeszcze nie ma czym oddychać za bardzo, zero ruchu powietrza. Sam fakt przebywania tam w stanie nieruchomym, czyli np. siedząc na kamieniu bądź spróchniałym drzewku spowoduje efekt sauny, czyli ciągłego pocenia się w każdym możliwym miejscu naszego ciała(TAK!!! Wszędzie i bez podtekstów tutaj!).
Niestety, sytuacja siedzenia w takim lesie jest dla mnie nie wyobrażalna, gdyż w momencie kiedy tylko się zatrzymałem na chwilę by złapać oddech, byłem zjadany żywcem przez hordy komarów. Takich małych skurczybyków, nie bardzo widocznych, nie słyszalnych(zaraz wytłumaczę dlaczego). Odradzam zatrzymywanie się nawet na chwilkę w takim lesie.
Szum lasu, głos dżungli czy jakąkolwiek nazwę słyszeliście w programach National Geographic czy Discovery to ściema! Jeżeli mogę nazwać ten las deszczowy dżunglą to jedyną rzeczą jaką słychać(potwierdzone również na Kapas czy Perhentians) to cyklady. Nie takie jak w Polsce. Te cyklady wydają dźwięk tak wysoki, że uszy zaczynają bolec po dłuższej chwili oraz robią to nieustatnnie, czyli cykają bez przerwy. Cykanie jest w bardzo wysokich tonach i bardzo irytujących przy okazji, więc zapomnijcie o ptakach, szelestach, tygrysach, małpach i innych takich. Jedyne co słychać to te Piep...... cykady......
To jest jedyna rzecz jaką słychać, no być może poza próbami złapania własnego oddechu podczas ucieczki przed hordami komarów.
Jedno zdjęciu lasu deszczowego. Więcej brak przez komary.
Tutaj spróbuje przekazać próbkę cykad w lasie deszczowym.....
Nazywają to pływający meczet. Nie bardzo rozumiem dlaczego, bo stoi na betonowych palach, które w czasie przypływu zalewa woda. Odpływ, to jest pod nim plaża....
Żeby również coś zwiedzić na wyspie wybrałem się do Muzeum II wojny światowej, określane jako interesujące do zobaczenia. Muzeum mieści się w starej jednostce obronnej stworzonej przez anglików, później zajęte przez japończyków, bla bla bla. Bunkry, stanowiska dział i tyle. Praktycznie żadnego wyposażenia(jak się anglicy wycofywali to wysadzili wszystko co było użyteczne), w kilku miejscach tylko wycinki artykułów jakie to muzeum nie jest straszne albo świetne. Niestety nie było takie świetne, jedyne co zapada w pamięć na długo to znowu hordy komarów(wszystko w cieniu małego lasku), które tylko czekają na świeżą krew. Pani w kasie przy zakupie biletów sugeruje nawet zakup replementu za cenę 2x większą niż w sklepie. Może sami chodują te komary, żeby więcej zarobić.....
Taka o to historia w jednej gablotce
Taaaak. Straszne to muzeum........
Yyyy..... Nie wiem......
Ja również dziękuję za wizytę.....
A co to za motór ?
Trochę histori
Jeden z eksponatów
I obraz taki.
I z takiej amunicji strzelali.....
I takich karabinów używali. Nawet sami sobie je spawali z różnych kawałków metalu......
Pili tylko prawdziwe angielskie piwo
A gdzie tu jest ziemia?
A tu się uderza w beczkę.... Po co i czym?
Jakie to proste.....
Czy to właściciel tak blisko był z motorkami, czy same motorki znalazły swoją ostatnią drogę?
Gdzieś dookoła Georgetown.
Zielono tu.
Podsumowując Georgetown było moim ostatnim miastem w Malezji i zdecydowanie najciekawszym miastem podczas ostatnim 5 miesięcy podróży. Mieszanina ludzi i kultur, wpływów, wojen jest widoczna nawet teraz i sprawiła, że naprawdę "zakochałem" się gubić w uliczkach. Pomimo rozwoju miasta, ta część pozostała w miarę nie naruszona i nie jest naszpikowana wieżowcami(jak na przykład Kuala Lumpur, które nie ma nic do zaoferowania). Dodatkowym plusem jest tutejsza kuchnia. Można znaleźć wszelkiego rodzaju restauracje chińskie, indyjskie, francuskie, portugalskie, angielskie, malajskie. Kuchnie się mieszają, smaki również. Człowiek się tylko cieszy mając taki wybór i naprawdę nie wiem ile trzeba by tutaj siedzieć, żeby spróbować wszystkich potraw(przez ponad 3 tygodnie w Malezji starałem się w miarę codziennie wybierać nowe potrawy na obiad/kolacje i wciąż jest wiele pozycji w menu o których nie mam pojęcia jak smakują bądź wyglądają, a w Georgetown wybór jest jeszcze większy niż indziej).
Zdecydowanie jasny punkt na mapie do którego trzeba wrócić :)
A bo prawie zapomniałem, droga dookoła wyspy na północno-zachodnim kawałku wyborna, co przedstawiają poprzednie dwa filmiki :) Kolejny plus :)
A co z Malezją ? Drogo, ucywilizowane, widać wpływy islamu wszędzie, masa meczetów wszędzie i kobiet w turbanach, nawet takich zakrywających całą twarz(tak, wiem to się tak nie nazywa, ale każdy wie o co chodzi), dobre drogi, mili ludzie i wcale nie tak dużo turystów(w porównaniu do Tajlandii gdzie teraz jestem), niestety brak takich historycznie ciekawych miejsc i takich ściągających ludzi, ale może to i dobrze ogólnie patrząc. Według mnie Malezja na duży plus, a podejrzewam, że część na Borneo może być jeszcze ciekawsza. Jeszcze tu wrócę za jakiś czas :)
No comments:
Post a Comment