Już dawno nie było nic po polsku, więc zapowiada się dłuższy post tym razem.
Burt Munro w małym światku znana osobistość, pasjonat, inżynier, konstruktor, no wariat można po prostu powiedzieć. Jego historia została pokazana w filmie The World Fastest Indian z Anthonym Hopkinsem w głównej roli, który każdy motocyklista widział co najmniej raz :)
Burt pochodził z miasta Invencargill na krańcu wyspy południowej, a na cześć jego(i jego osiągnięć) organizowany jest corocznie zlot motocyklowy. Invencargill samo w sobie, nie jest najciekawszym miejscem w Nowej Zelandii. Słynie z bardzo wietrznej i deszczowej pogody, a sam zlot jest największym wydarzeniem w roku. Tak więc wyprawa na początku wiosny na samo południe kraju jest osiągnięciem samym w sobie.
Tak więc mając świadomość, że za kilkanaście dni jest zlot, nie mogłem odpuścić sobie możliwości uczestniczenia w nim. Po drodze oczywiście zwiedzając kilka miejsc, przejechać kilka słynnych tras dla moto oraz po prostu odpocząć.
Tutaj na Lewis Pass, najwyżej położonej przełęczy na Południowej Wyspie(971 m). Temperatura dobrze poniżej zera, ale nie ma co narzekać :)
Droga do Lindis Pass, nie koniecznie jest zawsze taka prosta, co nie zmienia faktu, że nawet na prostych można się dobrze bawić na moim GS :)
Samo Lindis Pass jest chyba najmniej docenianą przełęczą w Nowej Zelandii, mało kto o nim mówi, ruch jest całkiem mały. Zakręty to w większości długie łuki i bardzo długi podjazd. Dookoła niewiele zieleni, bo nie wiele tutaj deszczu w ciągu roku.
Następnie udałem się na południowy wschód, spędzając kilka dni w słynnych Catlins. Jest tam Park Narodowy, wodospady, słynne plaże, pingwiny, ptactwo, ale jest również słynna droga, której nie mogło zabraknąć w moim tripie.
Tutaj znalazłem całkiem przytulne miejsce na noc. Na plaży lwy morskie się wylegiwały, foki tu i tam, a natura się budziła po zimie powoli. Obudzić się do takiego widoku rano - bezcenne.
Catlins to park narodowy, więc w wielu miejscach można się zatrzymać na chwilę coś zobaczyć. Tutaj jedno z miejsc na trasie.
A na samym końcu południowej wyspy jest tak :) Ciut bliżej to bieguna południowego :D Slope Point, to jakieś 60 km drogą szutrową, ale tak blisko bieguna nie wiadomo kiedy się będzie ponownie.
Wspominałem o słynnej trasie motocyklowej przez Catlins. Zrobiłem ją 4 razy w ciągu kilku dni, byle żeby po raz kolejny móc potrzeć trochę podnóżkami :D Wspaniała, choć głównie w lesie więc widoków nie było zbyt dużo, z nie koniecznie najlepszym asfaltem, co na szczęście hamowało moje zapędy odkręcania manetki.
Tutaj można również zobaczyć rzadki okaz pingwina żółtookiego(zostało ich ok. 4000 tylko)
A jak się chce to takim motorem można i plaże wjechać, a co :)
To by było chyba na tyle podróżowania przed samym zlotem. Na motocyklu na południowej wyspie jest co robić, co może ciut widać w poprzednich postach, ale więcej południowej wyspy dopiero się pojawi.
Gdy na zewnątrz pada, to rozbij namiot w szklarni. A czemu nie?
Było ciekawie i nie nudziłem się przez te kilka dni w drodze na południe, ale najważniejsze dopiero przede mną. Tak więc Burt Munro Challenge - niektórzy mawiają najdalej na południe w świecie organizowany zlot motocyklowy, inni, że to największy zlot na półkuli południowej(ja bym powiedział bardziej na południowej wyspie). Nie istotne co jest prawdą, jedno jest pewne największa impreza motocyklowa w okolicy w całym roku.
O Burt Munro Challenge, jak i o samym Burt Munro hisotrie należy zacząć od sklepu techniczno/narzędziowego E Hayes and Sons w samym centrum miasta. Z zewnątrz nic zapowiada niczego szczególnego, ale zaraz po wejściu do środka wszystko się zmienia.
Zaraz pomiędzy ręcznikami i odkurzaczami stoją klasyczne motocykle, obok stoiska z wiertarkami stoi Mustang z 67 i tak przechadzając się po sklepie natrafiamy na perełki motoryzacji.
To jest po prostu niesamowite i jakże trafiony pomysł. Obsługa chętna do dzielenia historii poszczególnych pojazdów i nie natrętnie zachęcająca do zakupu 5 litrów farby do ścian. W sumie do zobaczenia ponad 100 pojazdów, więc można trochę czasu tam spędzić....
Przechadzając się w końcu trafiamy na dział poświęcony Burt'owi Munro, zaczynając od "God of Speed", czyli szafy wypełnionej tłokami, które Burt sam odlewał szukając najlepszego rozwiązania do swojego Indiana. Kto się ostatnio bawił w odlewanie własnych tłoków do moto?!?!
W sklepie, myślę główną atrakcją można nazwać samego Munro Special. Wszystko przerobione przez autora projektu i naprawdę ten gość miał łeb i motywację, aby po swojemu do wszystkiego dochodzić.
Kolekcja Nortonów, których jest całkiem sporo w NZ.
Tak więc jest to jedno z miejsc, które należy odwiedzić i kupić wycieraczkę do samochodu albo mopa :D
Impreza sięga historią do 2006 roku, kiedy odbył się pierwszy zlot. Ten, w którym ja uczestniczyłem był jubileuszowy - 10 :) Główne biuro, koncerty, pole namiotowe i namioty "imprezowe" są zlokalizowane na terenach klubu rugby kilka km za miastem. Wszystko w jednym miejscu i sprawnie zorganizowane. Poszczególne imprezy, o których zaraz odbywają się w różnych lokalizacjach, do których dojeżdża się na własnym moto.
Boisko rugby oczywiście, a nie jakiś tam football :P
Pierwszą z imprez jest Hill Climb, czyli "wyścig górski". Górski w "", bo jesteśmy na południu NZ gdzie jest generalnie płasko i podjazd jest pod jedyny pagórek w okolicy, na którego końcu jest latarnia morska. Kilka testowych oraz dwa mierzone. Motocykle najróżniejsze, klasyki, super moto, ścigacze. Jak również jeden HD, który był zdecydowanie najgłośniejszy :P
Protoplasta mojego GS, czyli 1000SS.
Trafiały się również takie cuda na kołach. Klasyk Moto Guzzi i to naprawdę zasuwało....
W lokalnej szkole odbywała się wystawa klasyków i można tam było spotkać naprawdę cuda.
Tutaj odrestaurowany HD.
Guzzi nie był jedynem dziwolągiem w okolicy :P
Kolejnym wyścigiem był Teretonga Race Circuit. Znowu, ponoć to najbardziej na południe wysunięty tor wyścigowy. Ścigali się tutaj profesjonaliści, ale również za parę $$, można było sobie pozaklejać szkła w moto, ściągnąć zbędne kg i samemu(w sumie to w grupie za instruktorem) odkręcić manetkę. Mogę się pochwalić, że tylko 2 było ode mnie szybszych na torze w mojej turze. Niestety mój licznik pokazywał tylko do 180km/h, ale było dużo szybciej :D:D
Nie zdawałem sobie sprawy jak duża porcja adrenaliny jest pompowana w trakcie nawet kilku kółek na torze. Zdecydowanie muszę zacząć to częściej robić. Na pamiątkę medal i uśmiech od ucha do ucha.
Kolejna atrakcja to Motocross. Więc pierdziawki, ale również poważne 450 się pojawiły i znane światowe, osobistości(wybaczcie, ale nie potrafie wymienić z nazwiska) się ścigały.
W ramach ciekawostki były Dirt-Dragstera. Czyli ogromne koło z tyłu, do tego doładowana V8 i zabawa przednia :D
Wszystko rozłożone oczywiście na kilka dni, z reguły jeden/dwa eventy w ciągu dnia, koncerty i imprezy wieczorami, więc można się po prostu bawić i przy okazji coś zobaczyć.
Ja zdecydowałem, że zamiast oglądać wyścigi na torze(sam już go przejechałem), to charytatywnie się udzielę na Toy Run. Czyli, w sumie tak jak w Polsce zbieramy pluszaki i zawozimy do domu dziecka, albo szkoły. Tutaj dodatkową atrakcją był poker, czyli na kolejnych przystankach losowaliśmy karty i na koniec były małe nagrody dla zwycięzców. Troszkę nas zmoczyło, trochę się zaskoczyłem jak różnie w grupie się jeździ tutaj. Trudno połączyć GSXR1000 ze starszą panią na skuterze 150cc, więc co kilka skrzyżowań robiliśmy przystanek żeby grupa się dołączyła, po czym odkręcamy manetkę znów ;D
Zostały jeszcze 3 eventy. Beach race, Speedway and Streetrace.
Pamiętamy scenę z filmu, gdzie chcąc zarobić na wyjazd do USA Burt zakłada się że wygra beach race z lokalnymi bikersami? No tak właśnie się tutaj za dawnych czasów ścigali(jak również dzisiaj, ale ciiiiii)
Więc wyścig po plaży, a my siedzimy na wydmach i pijemy piwko :D To jest tak blisko naszej bazy, że podstawiają autobus i po 3 min jesteśmy na miejscu :)
Choć zimno jeszcze, to i tak mamy dobre humory.
Nawet Munro Special miał swój honorowy przejazd :D
Oczywiście tutaj brylowały motocrossy, ale w ramach ciekawostki dodam, że był jeden Ducati SS. Na prostej startowej nie miał sobie równych - zakręty mu tylko kiepsko wychodziły :D
Wspaniała atmosfera i oglądanie wyścigu przy zachodzie słońca było po prostu świetne.
Speedway. Są fani tego sportu, Polska bryluje i wszyscy zainteresowani znają naszą ligę i kilku czołowych zawodników. Ja osobiście średnio przepadam za kręceniem się kółko(czasem w lewo, czasem w prawo) i obrywaniem żużlem po twarzy. No, ale jestem już tutaj, to zobaczę. Wytrzymałem ze 2 czy 3 godziny z pomocą kilku piw ;)
Brum brum brum.
Największa, jak zarazem i ostatnia impreza czyli Street Race. Zamknięte kilka ulic w mieście i chłopaki nie odpuszczają mając krawężniki i cienkie ogrodzenia zaraz obok. Zjeżdża się również mnóstwo ludzi na oglądanie, więc robi się tłoczno. Wciąż przyjemna atmosfera, tylko ciężko znaleźć dobre miejsce do oglądania.
Różne klasy, ale nikt nie odpuszcza nawet na chwilę :P
Jedne co jest zdecydowanie potrzebne to zatyczki do uszu na wszystkich tych wyścigach. "Na szczęście" mój kask był tak dobry, że musiałem zawsze mieć ze sobą zapas, więc bardzo się przydało.
Tak więc po 4 dniach zlotu nadszedł moment pożegnania. Jedyny polak na zlocie, jeden z dwóch GS1200SS, choć zdecydowanie więcej animuszu robiło dwóch niemców z dłuuuuugimi brodami, którzy wysłali swoje HD z lat 60 z Niemiec specjalnie na zlot(koszt ok. 2500 EUR w dwie strony dla zainteresowanych własnym moto w NZ). Świetna otwarta atmosfera, no patches(czytaj pleców/klubów motocyklowych), masa nowo poznanych ludzi, którzy od razu zaoferowali nocleg u siebie w przyszłości. Duża dawka adrenaliny na wyścigach oraz możliwość "dotknięcia" każdej maszyny i pogadania z właścicielem, sprawia że wszystko jest otwarte dla zwiedzającego. Żadnych bramek, szlabanów czy coś, po prostu rozkładają namiot, pracują przy moto, a Ty jesteś zaraz obok nich. Nikt nie przegania, pogania czy narzeka. Wszyscy przyjaźnie nastawieni z dawką czarnego nowozelandzkiego humoru :) Po prostu świetnie spędzony czas na końcu świata.
Mogę tylko szczerze polecić :)
No comments:
Post a Comment