Sunday, 19 January 2014

Kochi i kolejny autobus


Kochi, znalezlismy szybko hotel Vintage Inn, 1000 RS za super wypasny pokoj z lazienka ktora byla 2 razy wieksza niz moja cela w Mumbaju, wifi, sniadanie w cenie. Troche wygody sie przyda, dodatkowo nie ma czasu na szukanie najtanszych opcji. Szalejemy, a co.
Pozniej chodzimy dokola Fortu Kochi, zadnych rewelacji, zaczepiaja nas co chiwle sprzedawcy – bardziej natarczywi niz na Goa, szukamy opcji jak zobaczyc sztuke walki indyjska(nie pamietam nazwy), spoznilismy sie 50 minut zeby sie zalapac, wiec w zamian placimy za przedstawienie Kalathaki. W skrocie umalowani faceci(sami sie maluja naturalnymi farbami zrobionymi ze startego kamienia i olejku kokosowego), przebrani odgrywaja role jakis scenek z lokalnej kultury(w wielkim skrocie i pewnie cos zle z historie. Zainteresowanych zaparaszam na wikipedie).  Mielismy kolo godziny do przedstawienia, wiec kolejny spacer, tym razem plaza, cmentarz holenderski(oczywiscie zamkniety), chinskie sieci(takie na stale budowane na wybrzezu z bambusa), smieci dookola tony i jeszcze wiecej sprzedawcow, Smrod owocow morza, ryb i tych smieci nie przyjemny. Kupilismy sobie po kokosie i mleczko kokosowe nie bylo zachwycajace, co gorsze to ponoc byla odmiana w ktorej nie ma miaszu, wiec to na co najbardziej czekalem nie doszlo do skutku.
Spoznilismy sie troche na przedstawienie, ktore zaczynalo sie od ogladania ow malowania twarzy, wiec aktorzy byli juz w dosc zaawansowanym stanie. Malowali sie sami, natomiast oprocz tego mieli pomagiera ktory przykleja na ich twarzach wasy badz brody z wycietego bialego papieru. Klej to byla jakas pochodna ryzu z tlumaczenia wynikalo. Super zywe kolory, super dokladnosc tego wszystkiego robily naprawde wrazenie, a to dopiero poczatek. Jak sie wszyscy pomalowali, zaczelo sie od przedstawienie co to jest i o co w tym chodzi, jak wyglada trening. Wyszedl pierwszy gosc, przebrany za kobiete dodatkowo mial dosc obszerny kostium i dodatki na glowie. Pokazywal mimike twarzy i oczu(jezeli taka istnieje). WOW. Potrafil robic takie rzeczy i w takim tempie z galkami ocznymi ze sie w glowie moglo przekrecic. We wszystkie strony, skokami, plynnie, szybko, wolno, od jednego kranca oka do drugiego, no wszystko z nimi robil. Dalej przeszedl do pokazu co mozna zrobic z brwiami, policzkami(te miesnie pod oczami, nie cale policzki), broda. Pozniej wszystko polaczyl i zaczel pokazywac rozne uczucia(jak np. Szczescie, smutek, gniew), pytania (jak sie masz, gdzie idziesz), nakazy(przynies mi to, idz tam), zwierzeta(kobra), rzeczy martwe(slonce, ksiezyc) i cala mase innych rzeczy. Dodatkowo do tego byla muzyka grana z dwoch bebnow(ktora potegowala odczuwanie pokazywanych rzeczy) i talerzykow(takich malych, zalozonych na rece). Dalej jak juz sie zapoznalismy z tym wszystkim przyszedl czas na pokaz, czyli scenka jak jakis bog pomoga wygnanej ksieznice wrocic do palacow(mniej wiecej w skrocie). Tutaj juz wiecej aktorow(bylo ich w sumie 4), wszyscy wystrojeni konkretnie. Skakali, krzyczeli,chodzili, masa mimiki twarzy i duzo ruchow rekami. Calosc w sumie trwala 3 godziny, ale bylo to zdecydowanie warte 300 RS. Mowili ze to raczej dla dziadkow, ale to wystepuje tylko w Kerali wiec szkoda bylo odpuscic taka okazje. Podobalo sie nawet bardzo.
Pozniej kolejny spacer po pustej(wieczornie juz mocno bylo) dzielnicy handlowcow, tuktuk do Fort Kochi, obiad z kalmarow i tigerprawns(swieze wszystko) na ulicy, troche skype wieczornego(Wifi bylo w pokoju) i oczyszczajce spozywanie coli z Old Munkiem.
Dzisiaj znowu napiety plan, pobudka 6:45, pakowanie, opuszczanie pokoju, sniadanie, taxi i wycieczka na kanaly Kerali. Wszystko sie udalo zrobic i po krotkiej drzemce w taryfie kolo 9 podstawilismy sie pod lodz. Duza lodz na 25 osob, dwojka „flisakow” i przewodnik. Czyli robimy to eco, naped na dwoch ludzi i dlugie bambusowe kije. Zajelismy pierwszy rzad, wiec cale widoki dla nas. Krzesla bambusowe, nogi bylo gdzie wyciagnac wiec wszystko sie super udalo. Po drodze zwiedzilismy fabryczke wapna gaszonego(wypalaja muszelki w sprytny sposob, mieszaja je z mialem i spalaja w duzym piecu, po czym po dodaniu wody robi sie proszek J, w skrocie), dalej fabryczka sznurkow z wlokna kokosowego. Tutaj kokosy (po zjedzeniu, same luski) moczy sie w morskiej wodzie do 6 miesiecy, suszy, dzieki czemu wlokno jest duzo mocniejsze i po podwojnym zapleceniu tworzy sie calkiem konkretny sznurek. Robota bardzo prosta, domowymi sposobami robiona ale jakos idzie. Podobno zakladaja tutaj jakies stowarzyszenia min. 150 osob i przy pomocy lokalnych rzadow jedni robia sznurki, inni, pleta wycieraczki z nich, inni dywany czy co tam potrzeba. Nie dostaja za to pieniedzy, ale zazwyczaj jakies inne potrzebne produkty od innych wspolnot albo jezeli produkt trafia na rynek to maja jakis w tym swoj udzial za produkcje, ale sprzedaza i reklama zajmuja sie „wyszkoleni” juz sprzedawcy, wiec prosci ludzie maja mniej do ogarniecia.
Dalej byl obiad, Veg Thali podany na lisciu palmy, niestety bardzo kiepski i tylko i wylacznie ostry(biedny Rafa, jadl przede wszystkim ryz z jakas kapusta), piwo kingfisher(za 130 RS sie okazalo na koncu, zdziercy ale co zrobic), przejazd busem dalej, przesiadka na male lodki(po 8 osob) i mniejsze kanaly. Niestety tu juz tak fajne nie bylo, po za tym ze pora najgoretsza wiec z czlowieka sie lalo tylko dlatego ze siedzial i sie nie ruszal, to straszny syf, ciagali nas do jakis domow zebysmy kupili jakies przyprawy. Wiec malym lodkom mowimy nie, bo nie warto bylo. Natomiast duze byly super i nawet my sie przez chwile bawilismy we flisakow.
Pozniej taryfa pod hotel, odswiezyc sie, riksza na dworzec(bo plan byl ulozony wczoraj swietny) i tutaj kicha. Nie ma takiego autobusu jaki chcemy i najblizszy do Munarru o 1:30 w nocy, wiec za jakies 7 godzin. Odpada. Goscia ktory wczoraj na informacji na tym wlasnie dworcu podal nam ta informacje o tym autobusie moglbym uszkodzic, ale nigdzie nie mozna bylo go znalezc. Wiec co robic, trzeba jechac gdzie indziej, padlo na Madurai.Kupilismy pierwsze bilety, ale autobus okazal sie z tego rodzaju „ilu hindusow sie zmiesci na 1 m kwadratowym”, znalezlismy inny zaparkowany na stacji i odjezdzajacy 30 minut pozniej w lepszy standardzie(szkoda ze przy kupowaniu biletu zaden z tych madrali nie wpadl na pomysl zeby zapytac czy moze nie chcemy lepszego autobusa, bo odjezdzaja praktycznie co 30 minut.....), wiec jeden bilet mamy po prostu na pamiatke, ale za to jedziemy w miare wygodnie. Wizja 10 godzin w tamtym autobusie brzmiala jak prawdziwa  przygody i brak czucia w roznych konczynach przez nastepne dwa dni. Wiec drugi bilet, siedzimy w pierwszym rzedzie, slyszymy bardzo dokladnie lokalna muzyke z radia sony(specjalna, wynoszona skrzyneczka przy kierowcy, bo pewnie radio kosztuje wiecej niz caly autobus), klakson ktory jest jak najbardziej donosny jak przystalo na duzy pojazd i uzywany czesto przez naszego kierowce. Jestesmy rowniez swiadomi zawrotnych predkosci osiaganych przez ow pojazd. Odleglosc 400 km, przejazd planowany na 10 siedzenia na ponownie skajowych, lepkich troszeczke siedzeniach. Bedziemy sie dobrze bawic, to na pewno :D Rafa oczywiscie juz spi i tak pewnie do rana, ja natomiast pisze to tu, to tam troszke i za jakis czas mp3 na uszy i proby jakiegos zasniecia.Co jutro, no wiec w Madurai mamy byc na 5 rano. Zaczniemy od jakiegos hotelu, pozniej albo sen albo w miasto i jakis plan co robic dalej. Maja podobno tam fajny palac, wiec cos na pewno sie znajdzie tam do roboty a dalsze plany jakos sie uloza. Od wyjazdu z Goa zdecydowanie nabralismy tempa zwiedzania i pozytkujemy nagromadzona tam energie, jak rowniez ja musze w koncu zaczac tracic na wadze, bo nie po przybieralem przez swieta.
Dochodzi 22:30, muzyka wciaz tak samo glosna, choc tyle ze sie zmienia caly czas i nie ma takich samuch kawalkow, przy otwartym oknie leb urywa od osiaganych predkosci(no z gorki to moze 60 wyciaga) i prawie nie czuje sie ze jest wciaz goraco, droga nawet daje rade(choc za bledy w tekscie przepraszam, ale laptopowi z kolan zdarza sie podskakiwac).

No comments:

Post a Comment