Kochi, znalezlismy szybko hotel Vintage Inn,
1000 RS za super wypasny pokoj z lazienka ktora byla 2 razy wieksza niz moja
cela w Mumbaju, wifi, sniadanie w cenie. Troche wygody sie przyda, dodatkowo
nie ma czasu na szukanie najtanszych opcji. Szalejemy, a co.
Pozniej chodzimy
dokola Fortu Kochi, zadnych rewelacji, zaczepiaja nas co chiwle sprzedawcy –
bardziej natarczywi niz na Goa, szukamy opcji jak zobaczyc sztuke walki
indyjska(nie pamietam nazwy), spoznilismy sie 50 minut zeby sie zalapac, wiec w
zamian placimy za przedstawienie Kalathaki. W skrocie umalowani faceci(sami sie
maluja naturalnymi farbami zrobionymi ze startego kamienia i olejku
kokosowego), przebrani odgrywaja role jakis scenek z lokalnej kultury(w wielkim
skrocie i pewnie cos zle z historie. Zainteresowanych zaparaszam na wikipedie). Mielismy kolo godziny do przedstawienia, wiec
kolejny spacer, tym razem plaza, cmentarz holenderski(oczywiscie zamkniety),
chinskie sieci(takie na stale budowane na wybrzezu z bambusa), smieci dookola
tony i jeszcze wiecej sprzedawcow, Smrod owocow morza, ryb i tych smieci nie przyjemny.
Kupilismy sobie po kokosie i mleczko kokosowe nie bylo zachwycajace, co gorsze
to ponoc byla odmiana w ktorej nie ma miaszu, wiec to na co najbardziej
czekalem nie doszlo do skutku.
Spoznilismy sie troche na przedstawienie, ktore
zaczynalo sie od ogladania ow malowania twarzy, wiec aktorzy byli juz w dosc
zaawansowanym stanie. Malowali sie sami, natomiast oprocz tego mieli pomagiera
ktory przykleja na ich twarzach wasy badz brody z wycietego bialego papieru.
Klej to byla jakas pochodna ryzu z tlumaczenia wynikalo. Super zywe kolory,
super dokladnosc tego wszystkiego robily naprawde wrazenie, a to dopiero
poczatek. Jak sie wszyscy pomalowali, zaczelo sie od przedstawienie co to jest
i o co w tym chodzi, jak wyglada trening. Wyszedl pierwszy gosc, przebrany za
kobiete dodatkowo mial dosc obszerny kostium i dodatki na glowie. Pokazywal
mimike twarzy i oczu(jezeli taka istnieje). WOW. Potrafil robic takie rzeczy i
w takim tempie z galkami ocznymi ze sie w glowie moglo przekrecic. We wszystkie
strony, skokami, plynnie, szybko, wolno, od jednego kranca oka do drugiego, no
wszystko z nimi robil. Dalej przeszedl do pokazu co mozna zrobic z brwiami,
policzkami(te miesnie pod oczami, nie cale policzki), broda. Pozniej wszystko
polaczyl i zaczel pokazywac rozne uczucia(jak np. Szczescie, smutek, gniew),
pytania (jak sie masz, gdzie idziesz), nakazy(przynies mi to, idz tam),
zwierzeta(kobra), rzeczy martwe(slonce, ksiezyc) i cala mase innych rzeczy.
Dodatkowo do tego byla muzyka grana z dwoch bebnow(ktora potegowala odczuwanie
pokazywanych rzeczy) i talerzykow(takich malych, zalozonych na rece). Dalej jak
juz sie zapoznalismy z tym wszystkim przyszedl czas na pokaz, czyli scenka jak
jakis bog pomoga wygnanej ksieznice wrocic do palacow(mniej wiecej w skrocie).
Tutaj juz wiecej aktorow(bylo ich w sumie 4), wszyscy wystrojeni konkretnie.
Skakali, krzyczeli,chodzili, masa mimiki twarzy i duzo ruchow rekami. Calosc w
sumie trwala 3 godziny, ale bylo to zdecydowanie warte 300 RS. Mowili ze to
raczej dla dziadkow, ale to wystepuje tylko w Kerali wiec szkoda bylo odpuscic
taka okazje. Podobalo sie nawet bardzo.
Pozniej kolejny spacer po
pustej(wieczornie juz mocno bylo) dzielnicy handlowcow, tuktuk do Fort Kochi,
obiad z kalmarow i tigerprawns(swieze wszystko) na ulicy, troche skype
wieczornego(Wifi bylo w pokoju) i oczyszczajce spozywanie coli z Old Munkiem.
Dzisiaj znowu napiety plan, pobudka 6:45,
pakowanie, opuszczanie pokoju, sniadanie, taxi i wycieczka na kanaly Kerali.
Wszystko sie udalo zrobic i po krotkiej drzemce w taryfie kolo 9 podstawilismy sie pod
lodz. Duza lodz na 25 osob, dwojka „flisakow” i przewodnik. Czyli robimy to
eco, naped na dwoch ludzi i dlugie bambusowe kije. Zajelismy pierwszy rzad,
wiec cale widoki dla nas. Krzesla bambusowe, nogi bylo gdzie wyciagnac wiec
wszystko sie super udalo. Po drodze zwiedzilismy fabryczke wapna
gaszonego(wypalaja muszelki w sprytny sposob, mieszaja je z mialem i spalaja w
duzym piecu, po czym po dodaniu wody robi sie proszek J, w
skrocie), dalej fabryczka sznurkow z wlokna kokosowego. Tutaj kokosy (po
zjedzeniu, same luski) moczy sie w morskiej wodzie do 6 miesiecy, suszy, dzieki
czemu wlokno jest duzo mocniejsze i po podwojnym zapleceniu tworzy sie calkiem
konkretny sznurek. Robota bardzo prosta, domowymi sposobami robiona ale jakos
idzie. Podobno zakladaja tutaj jakies stowarzyszenia min. 150 osob i przy
pomocy lokalnych rzadow jedni robia sznurki, inni, pleta wycieraczki z nich,
inni dywany czy co tam potrzeba. Nie dostaja za to pieniedzy, ale zazwyczaj
jakies inne potrzebne produkty od innych wspolnot albo jezeli produkt trafia na
rynek to maja jakis w tym swoj udzial za produkcje, ale sprzedaza i reklama
zajmuja sie „wyszkoleni” juz sprzedawcy, wiec prosci ludzie maja mniej do
ogarniecia.
Dalej byl obiad, Veg Thali podany na lisciu palmy, niestety bardzo
kiepski i tylko i wylacznie ostry(biedny Rafa, jadl przede wszystkim ryz z
jakas kapusta), piwo kingfisher(za 130 RS sie okazalo na koncu, zdziercy ale co
zrobic), przejazd busem dalej, przesiadka na male lodki(po 8 osob) i mniejsze
kanaly. Niestety tu juz tak fajne nie bylo, po za tym ze pora najgoretsza wiec
z czlowieka sie lalo tylko dlatego ze siedzial i sie nie ruszal, to straszny
syf, ciagali nas do jakis domow zebysmy kupili jakies przyprawy. Wiec malym
lodkom mowimy nie, bo nie warto bylo. Natomiast duze byly super i nawet my sie
przez chwile bawilismy we flisakow.
Pozniej taryfa pod hotel, odswiezyc sie,
riksza na dworzec(bo plan byl ulozony wczoraj swietny) i tutaj kicha. Nie ma
takiego autobusu jaki chcemy i najblizszy do Munarru o 1:30 w nocy, wiec za
jakies 7 godzin. Odpada. Goscia ktory wczoraj na informacji na tym wlasnie
dworcu podal nam ta informacje o tym autobusie moglbym uszkodzic, ale nigdzie
nie mozna bylo go znalezc. Wiec co robic, trzeba jechac gdzie indziej, padlo na
Madurai.Kupilismy pierwsze bilety, ale autobus okazal sie z tego rodzaju „ilu
hindusow sie zmiesci na 1 m kwadratowym”, znalezlismy inny zaparkowany na
stacji i odjezdzajacy 30 minut pozniej w lepszy standardzie(szkoda ze przy
kupowaniu biletu zaden z tych madrali nie wpadl na pomysl zeby zapytac czy moze
nie chcemy lepszego autobusa, bo odjezdzaja praktycznie co 30 minut.....), wiec
jeden bilet mamy po prostu na pamiatke, ale za to jedziemy w miare wygodnie.
Wizja 10 godzin w tamtym autobusie brzmiala jak prawdziwa przygody i brak czucia w roznych konczynach
przez nastepne dwa dni. Wiec drugi bilet, siedzimy w pierwszym rzedzie,
slyszymy bardzo dokladnie lokalna muzyke z radia sony(specjalna, wynoszona skrzyneczka
przy kierowcy, bo pewnie radio kosztuje wiecej niz caly autobus), klakson ktory
jest jak najbardziej donosny jak przystalo na duzy pojazd i uzywany czesto
przez naszego kierowce. Jestesmy rowniez swiadomi zawrotnych predkosci
osiaganych przez ow pojazd. Odleglosc 400 km, przejazd planowany na 10
siedzenia na ponownie skajowych, lepkich troszeczke siedzeniach. Bedziemy sie
dobrze bawic, to na pewno :D Rafa oczywiscie juz spi i tak pewnie do rana, ja
natomiast pisze to tu, to tam troszke i za jakis czas mp3 na uszy i proby
jakiegos zasniecia.Co jutro, no wiec w Madurai mamy byc na 5 rano. Zaczniemy od
jakiegos hotelu, pozniej albo sen albo w miasto i jakis plan co robic dalej.
Maja podobno tam fajny palac, wiec cos na pewno sie znajdzie tam do roboty a
dalsze plany jakos sie uloza. Od wyjazdu z Goa zdecydowanie nabralismy tempa
zwiedzania i pozytkujemy nagromadzona tam energie, jak rowniez ja musze w koncu
zaczac tracic na wadze, bo nie po przybieralem przez swieta.
Dochodzi 22:30,
muzyka wciaz tak samo glosna, choc tyle ze sie zmienia caly czas i nie ma
takich samuch kawalkow, przy otwartym oknie leb urywa od osiaganych
predkosci(no z gorki to moze 60 wyciaga) i prawie nie czuje sie ze jest wciaz
goraco, droga nawet daje rade(choc za bledy w tekscie przepraszam, ale
laptopowi z kolan zdarza sie podskakiwac).
No comments:
Post a Comment