Wiec w Trichy popoludniu poszukalismy jakiegos
noclegu(jeszcze 19.01), hoteli w okol dworca autobusowego dziesiatki, ale ceny
i warunki wszedzie bardzo kiepskie. Po zwiedzeniu kilkunastu wybralismy jeden,
ciut dalej od stacji(troche ciszej). Dostalismy pokoj na 4 pietrze, bez windy
1045 RS za nocleg, prysznic nie dziala, posciel nie byla wymieniona, masa
komarow, no ale coz moskitiery sie rozlozy, odomosem posmaruje i do spania.
Wiec jakos sie wykapalismy(bylo to potrzebne), szybka kolacja(wciaz jemy tylko
veg), troszke internetu i troszke Old Munka na poprawe humoru i do spania. Plan
na poniedzialek byl rano wstac, zlapac jakis autobus dalej, zobaczyc 3 swiatynie
i wieczorem ruszyc dalej.
Wiec w poniedzialek rano, szybkie sniadanie na ulicy, bez
problemu dostalismy miejscowki na autobus nocny w ten sam dzien do Ooty na
22:15 wiec idealna godzina na rozpoczecie kolejnego 8 godzinnego przelotu.
Dalej lokalnymi autobusami do pierwszej swiatyni, The Fort Rock Temple, w samym
centrum miasta na skale duzo powyzej wszystkiego co bylo dookola. Buciki
oczywiscie zostawiamy w szatni za 10 RS i dluga wycieczka na szczyt na bosaka
po kamiennych schodach. W sumie ta swiatynia byla bardzo rozciagnieta i oltarze
byly po drodze po rozkladane, nie tak jak w innych pod jednym dachem. Nie bylo
duzo ludzi, a na samym szczycie odprawiali kaplani jakies modly dla ludzi,
swiecili jedzenie, rozbijali kokosy i stroili oltaze bozkow w kwiatki, przy
okazji inkasujac spore napiwki od przybywajacych. Ladne widoki z gory na pewno,
przy okazji male zakupy zrobilismy na markecie(podobno najwieksze sklepy z
tekstyliami w Indiach maja po 3 pietra i wszystko materialowe tam sprzedaja).
Przy naszych zakupach bylo 3 sprzedawcow( na 2 kupujacych), pozniej inny Pan od
rozliczania przygotowanych rachunkow i wydawania reszty, kolejny pan od
pakowania i wbijania pieczatki ze towar wydano. Kazdy ma swoje zadanie, nie
robi nic po za to co ma dokladnie wyznaczone.
Pozniej pojechalismy dalej lokalnym autobusem do swiatyni
.......... . Troche z boku klasycznej turystycznej trasy, zdecydowanie mniej
ludzi, dosc duzy kompleks a za pierwszymi murami miasto sie wkradlo i ludzie
tam mieszkaja, sprzedaja itp. Do samej swiatyni znowu bez butow, za aparat
trzeba placic ale go schowalismy przy przechodzeniu, wiec oplata ominieta. W
samej swiatynie duzo przestrzeni, zapachow kadzidelek i ludzi spiacych po
roznych katach. Dostalem od jednego biednego kropke na czolo, pozniej darmowy
ryz spakowany w gazetki od innych(chyba za ta kropke), wkradlismy sie za jeden
z oltarzy po mimo znakow HINDUS ONLY(moze znowu ta kropka pomogla na czole?:))
Potem nas wygonili bo zamykali swiatynie, wiec przed swiatynia wypilem
kawe(pomimo ze Tami Land, ten stan w ktorym teraz jestesmy slynie z produkcji
herbaty, to wszyscy i tak pija lokalnie
kawe), nastepny autobus i ostatnia swiatynia. Podobno najwyzsza w
Indiach i jedna z najwiekszych powierzchniowo. Pierwszy bramy, to jeszcze
miasto i normalny ruch z motocyklami i rikszami po drodze, dalej juz bramki i
co chwile napisy hindu only, wiec trzeba bylo omijac, ale co by nie mowic to
wciaz niesamowite wrazenie. Dbalosc o szczegoly, ilosc kamienia w ktorej
wszystko ktos kiedys wyrzezbil to wszystko, pomieszany z calkiem spora hindusow
z roznymi barwami na twarzach, przy roznych oltarzykach, z kadzidelkami,
swieczkami, kwiatkami. Udalo sie nam tutaj wejsc na dach i spedzilismy tam
troche czasu ogladajac wszystko z gory, zupelnie sami. Polecam ogladanie z
dachu takich wlasnie miejsc. Nie potrafie chyba najlepiej przekazac tego co sie
tam dzieje i jak to wyglada, zdjecia czy filmy rowniez tego nie oddadza. To
trzeba zobaczyc samemu. Dalej kolejny miejski autobus pod hotel(oczywiscie
jedyni biali w autobusie, wiec wszystkie ciemne twarze zwrocone w nasza
strone), drzemka, kapiel, pakowanie, plecaki zostaly na recepcji, my na
kolacje, internet(za 10 RS godzina, choc bez mozliwosci Skype) i autobus.
Podrozowalismy znowu Ultra Delux Seeter, czyli po dwa siedzenia rozkladane na
kazda strone autobusu. Autobus marki Irizar(o dziwo) w wieku blizej nie znanym,
ale ilosc warst farby sugureje ze moze miec ze 30 lat bez problemu. Miejsca
mielismy zarezerwowane, wiec bez stresu sie usadowilismy i w droge. Nocka w
sumie cala przespana z malymi przerwami na dodawanie dodatkowych warstw ubran(w
Ooty temperatura w nocy spada w okolice zera, a my nie mamy zadnych cieplych
ciuchow/badz pelnych butow).
Podsumowujac Trichy, fajne swiatynie, nic po za tym.
Jedzenie super tanie w knajpach i o dziwo szybko podaja(wieksze miasto). Duzo
glosniejsze klaksony niz w Kochi czy na Goa, ludzie ciemniejsi z koloru skory,
hotele w kiepskich standardach oraz dosc drogie. Jeden dzien spokojnie
wystarczy na to miasto i mozna zwijac manatki dalej. Na ulicach sprzedaja tony
cebuli, jakies zaglebie cebulowe i jak dostalismy rano omleta to byla cebula z
jajkiem......
Rafa wciaz nie moze sie dogadac z kelnerami w kwestii
ostrosci potraw i mam kupe smiechu patrzac jak sie biedak meczy za kazdym razem
przy zamawianiu, a pozniej dostaje i tak ostre i jakos probuje to zjesc.
Ostatnio zamowil pierwsze danie fried rice with mushrooms no spices, dostal,
super mu smakowala, mala w sumie porcja, wiec zamowil druga majac nadzieje ze
beda pamietac jak trzeba przygotowac. Niestety dokladka okazala sie juz
normalnie doprawiona i czar prysl :D Ciezko ma z tym jedzeniem :P
No comments:
Post a Comment