No to sie wyspalismy nawet calkiem niezle w
autobusie, przyjazd na dworzec autobusowy ktory dziala 24h, wiec od razu jakies
riksze atakuja, ale jestesmy twardzi. Kupujemy owoce ukladamy plan, zostawiamy
duze plecaki na stacji, idziemy zwiedzic miasto(palac), moze jakies zakupki
male i dalej pociagiem do Trichy. Wiec po godzince na dworcu i nabraniu sil,
wskakujemy w autobus za 9 RS na dworzec, tam zostawiamy plecaki(wymagali biletu
kolejowego zeby je przyjac, wiec pokazalem im bilet Madgaon-Kochi i bylo ok),
wystalismy sie w kolejce kupilismy bilety na pociag i ruszylismy w miasto. Po
drodze krawiec ktory chcial zebysmy zobaczyli jego sklep dal nam kilka
wskazowek co do swiatyni i niestety nie udalo sie przekonac zeby z aparatem
wejsc, wiec zdjecia tylko od zewnatrz niestety. Swiatynia robi ogromne
wrazenie, bo przy kazdej z bram na cztery strony swiata znajduje sie wysoka
wieza, zdobiona od samego dolu do gory roznymi figurkami. Czad. Wiec male
plecaki i sandaly zostawilismy w drugiej szatni przy wejsciu i na bosaka z
telefonach w reku(tylko to mozna bylo wnosic, czepiali sie nawet mojego
portfela ale poszlo) weszlismy do srodka. Muzyka z glosnika, jakas modlitwa
caly czas leciala i w sumie sporo ludzi przychodzilo sie modlic. Pokrecilismy
sie troszke, spotkalismy slonia dajacego blogoslawienstwo temu kto zaplacil, a
napiwek za to(monety badz gotowke) traba podawal do siedzacego pod nim hindusa.
Ile jemu sie zarabialo to on bedzie tylko wiedzial, a slonia strasznie szkoda
ze ma takie atrakcje przez caly dzien, 7 dni w tygodniu, stac i macac traba
jakis ludzi po glowie kilkatysiecy razy dziennie. W srodku zapach kadzielek,
swieczek i jakis proszkow ktorych uzywaja do malowania twarzy. Nie wszedzie
bialym wolno bylo wchodzic, ale kase za to chcieli wszedzie. Kupilismy tylko
bilety za 50RS na glowe i dzieki nim weszlismy do muzeum obok swiatyni(w jej
obrebie) na sam koniec. W srodku poza wiszacymi gdzieniegdzie kablami do lamp i
jakimis skrzynkami, to prawie nie widac nowoczesnosci. Fajny klimat i pierwszy
tak znakomity zabytek w Indiach, wczesniejsze byly dalekie od tego co tutaj
zobaczylismy. Na koniec rowniez uraczylismy sie ryzem z chilli i curry
zapakowanym w lisc palmowy, jakims okraglym ciastkiem(smaczne bylo), i slodka
papka z cytrynowym posmakiem na koniec. Wszystko trzeba bylo sobie aplikowac
palcami, co tez sie nawet udalo i nie bylismy cali w ryzu, jak rowniez miejsce
po nas bylo czyste(moze to przez to ze duzo golebi sie w okolicy krecilo J, zartuje
ladnie jedlismy). Golebie to wlasciwie najwiekszy problem tych swityn tutaj bo
sa wszedzie, nikt ich przegania a nawet je jeszcze dokarmiaja, wiec sie
rozmnazaja bestie i sraja w ilosci tworzacej biale sciezki na posadzkach.
Bardzo sie nam spodobalo tam, wiec po kilku
godzinach poszlismy w miasto, tutaj juz duzo bardziej indyjsko. Jak bialy
przechodzil wszyscy sie obracali, mowili cos tam o nas, usmiechali sie nawet
czasami. W bardziej turystycznych partiach naganiaczy sporo, ale jak sie troche
wyjdzie to juz duzo spokojniej. Ogolnie krajoznawczo trafilismy na maly market
zaraz za swiatynia, byka na ktorym shiwa sie porusza, dzielnce krawcow i
sprzedawcow materialow, handlarzy garnkami i kubkami zrobionymi z metali(cala
zastawa oczywiscie, bo hindusi normalnie jedza z metalowych naczyn). Rafa
zakupil dla siebie tam przy okazji kubek, bo wczesniej improwizowalismy z jego
sprzetem do spozywania napojow leczniczych. Potem trafilismy na jakis palac,
zjedlismy i wypilismy kokosa, pozwiedzalismy co bylo(glownie mury i ozdoby, ale
zadnych obrazow, sztukateri, broni etc, tylko czyste mury, zdobienia
scian(niektore nawet po 25m wysokosci), kilka kamieni i posagow, ale w sumie
fajnie i spokojnie. Pozniej szybki spacer na stacje kolejowa i szukamy pociagu.
Mam miec bilet na 15, ale nie ma takiego pociagu w ogole(znowu bym chcial kogos
zabic, ale czlowieka nie ma juz w poblizu......), wiec latamy pomiedzy roznymi
okienkami, jest pociag o 16:50 i jedzie 3,5 h do Trichy. Troche za dlugo, wiec
zawijamy sie na autobus, ale biletu kolejowego oddac juz nie mozna, bo
dostalismy taki na wykorzystanie w trakcie dnia. 120 RS w plecy przez zdolnego
kasjera(tym razem jeszcze w tym samym dniu taki blad.....). Autobusy mamy juz
mniejwiecej obcykane, wiec szybko sie dostalismy na stacje, znalezlismy
autobus, ale z miejscem byl klopot. Szybko sie okazalo ze byl jeden pasazer
siedzacy ktory nie chcial jechac autobusem, wiec pozegnal go kierownik i tak
zrobily sie dwa miejsca dla nas. Plecak moj na szybie przedniej lezy, reszta
obok poupychana. Rafa oczywiscie juz spi(farciarz ze tak moze i mu sie jeszcze
chce). Wiec pisze znowu z autobusu i gdzies za 2,5 godziny planujemy przyjazd
do Trichy, tam szybko jakis hotel i wreszcie wyczekany prysznic. Tak, o nim
zdecydowanie marzymy, bo tutaj nie da sie inaczej jak tylko pocic co tez
czynimy non stop.
Do uslyszenia juz na pewno z Trichy.
Teraz jestesmy juz Trichy, pokoj kiepski, prysznic leje wode na sufit(??), komarow masa, drogo i glosno bo kolo dworca autobusowego. Mamy nadzieje ze tylko jedna noc w nim zostaniemy i jutro jakis kolejny autobus zlapiemy. Jestesmy w kafejce, w ktorej nie ma Skype na komputerach(pierwsza taka w Indiach poki co), wiec nie pogadamy z nikim. Nie bylo czasu na zwiedzanie czegokolwiek, tylko hotel, prysznic, kolacja, internetu troszke i do spania. Jutro w planie 2 swiatynie w okolicy i przelot gdzies dalej, bo nie chce zostawac drugiej nocy w tym hotelu i nie wyglada to miasto na super interesujace. Jest duze, glosne i tyle wiemy po kilku chwilach tutaj.Zdjecia wrzuce jak sie ogarniemy troszke i bedziemy w lepszej cywilizacji, bo poki co zaczyna nam brakowac pradu do apartu i nie nadazamy z ladowaniem baterii(przydala by sie teraz ladowarka, oj przydala......).
PS
Prysznic pomimo ze byl na sufit byl swietny, bo tak go brakowalo.....
No comments:
Post a Comment