Sunday 19 January 2014

Madurai


No to sie wyspalismy nawet calkiem niezle w autobusie, przyjazd na dworzec autobusowy ktory dziala 24h, wiec od razu jakies riksze atakuja, ale jestesmy twardzi. Kupujemy owoce ukladamy plan, zostawiamy duze plecaki na stacji, idziemy zwiedzic miasto(palac), moze jakies zakupki male i dalej pociagiem do Trichy. Wiec po godzince na dworcu i nabraniu sil, wskakujemy w autobus za 9 RS na dworzec, tam zostawiamy plecaki(wymagali biletu kolejowego zeby je przyjac, wiec pokazalem im bilet Madgaon-Kochi i bylo ok), wystalismy sie w kolejce kupilismy bilety na pociag i ruszylismy w miasto. Po drodze krawiec ktory chcial zebysmy zobaczyli jego sklep dal nam kilka wskazowek co do swiatyni i niestety nie udalo sie przekonac zeby z aparatem wejsc, wiec zdjecia tylko od zewnatrz niestety. Swiatynia robi ogromne wrazenie, bo przy kazdej z bram na cztery strony swiata znajduje sie wysoka wieza, zdobiona od samego dolu do gory roznymi figurkami. Czad. Wiec male plecaki i sandaly zostawilismy w drugiej szatni przy wejsciu i na bosaka z telefonach w reku(tylko to mozna bylo wnosic, czepiali sie nawet mojego portfela ale poszlo) weszlismy do srodka. Muzyka z glosnika, jakas modlitwa caly czas leciala i w sumie sporo ludzi przychodzilo sie modlic. Pokrecilismy sie troszke, spotkalismy slonia dajacego blogoslawienstwo temu kto zaplacil, a napiwek za to(monety badz gotowke) traba podawal do siedzacego pod nim hindusa. Ile jemu sie zarabialo to on bedzie tylko wiedzial, a slonia strasznie szkoda ze ma takie atrakcje przez caly dzien, 7 dni w tygodniu, stac i macac traba jakis ludzi po glowie kilkatysiecy razy dziennie. W srodku zapach kadzielek, swieczek i jakis proszkow ktorych uzywaja do malowania twarzy. Nie wszedzie bialym wolno bylo wchodzic, ale kase za to chcieli wszedzie. Kupilismy tylko bilety za 50RS na glowe i dzieki nim weszlismy do muzeum obok swiatyni(w jej obrebie) na sam koniec. W srodku poza wiszacymi gdzieniegdzie kablami do lamp i jakimis skrzynkami, to prawie nie widac nowoczesnosci. Fajny klimat i pierwszy tak znakomity zabytek w Indiach, wczesniejsze byly dalekie od tego co tutaj zobaczylismy. Na koniec rowniez uraczylismy sie ryzem z chilli i curry zapakowanym w lisc palmowy, jakims okraglym ciastkiem(smaczne bylo), i slodka papka z cytrynowym posmakiem na koniec. Wszystko trzeba bylo sobie aplikowac palcami, co tez sie nawet udalo i nie bylismy cali w ryzu, jak rowniez miejsce po nas bylo czyste(moze to przez to ze duzo golebi sie w okolicy krecilo J, zartuje ladnie jedlismy). Golebie to wlasciwie najwiekszy problem tych swityn tutaj bo sa wszedzie, nikt ich przegania a nawet je jeszcze dokarmiaja, wiec sie rozmnazaja bestie i sraja w ilosci tworzacej biale sciezki na posadzkach.
Bardzo sie nam spodobalo tam, wiec po kilku godzinach poszlismy w miasto, tutaj juz duzo bardziej indyjsko. Jak bialy przechodzil wszyscy sie obracali, mowili cos tam o nas, usmiechali sie nawet czasami. W bardziej turystycznych partiach naganiaczy sporo, ale jak sie troche wyjdzie to juz duzo spokojniej. Ogolnie krajoznawczo trafilismy na maly market zaraz za swiatynia, byka na ktorym shiwa sie porusza, dzielnce krawcow i sprzedawcow materialow, handlarzy garnkami i kubkami zrobionymi z metali(cala zastawa oczywiscie, bo hindusi normalnie jedza z metalowych naczyn). Rafa zakupil dla siebie tam przy okazji kubek, bo wczesniej improwizowalismy z jego sprzetem do spozywania napojow leczniczych. Potem trafilismy na jakis palac, zjedlismy i wypilismy kokosa, pozwiedzalismy co bylo(glownie mury i ozdoby, ale zadnych obrazow, sztukateri, broni etc, tylko czyste mury, zdobienia scian(niektore nawet po 25m wysokosci), kilka kamieni i posagow, ale w sumie fajnie i spokojnie. Pozniej szybki spacer na stacje kolejowa i szukamy pociagu. Mam miec bilet na 15, ale nie ma takiego pociagu w ogole(znowu bym chcial kogos zabic, ale czlowieka nie ma juz w poblizu......), wiec latamy pomiedzy roznymi okienkami, jest pociag o 16:50 i jedzie 3,5 h do Trichy. Troche za dlugo, wiec zawijamy sie na autobus, ale biletu kolejowego oddac juz nie mozna, bo dostalismy taki na wykorzystanie w trakcie dnia. 120 RS w plecy przez zdolnego kasjera(tym razem jeszcze w tym samym dniu taki blad.....). Autobusy mamy juz mniejwiecej obcykane, wiec szybko sie dostalismy na stacje, znalezlismy autobus, ale z miejscem byl klopot. Szybko sie okazalo ze byl jeden pasazer siedzacy ktory nie chcial jechac autobusem, wiec pozegnal go kierownik i tak zrobily sie dwa miejsca dla nas. Plecak moj na szybie przedniej lezy, reszta obok poupychana. Rafa oczywiscie juz spi(farciarz ze tak moze i mu sie jeszcze chce). Wiec pisze znowu z autobusu i gdzies za 2,5 godziny planujemy przyjazd do Trichy, tam szybko jakis hotel i wreszcie wyczekany prysznic. Tak, o nim zdecydowanie marzymy, bo tutaj nie da sie inaczej jak tylko pocic co tez czynimy non stop.

Do uslyszenia juz na pewno z Trichy.
Teraz jestesmy juz Trichy, pokoj kiepski, prysznic leje wode na sufit(??), komarow masa, drogo i glosno bo kolo dworca autobusowego. Mamy nadzieje ze tylko jedna noc w nim zostaniemy i jutro jakis kolejny autobus zlapiemy. Jestesmy w kafejce, w ktorej nie ma Skype na komputerach(pierwsza taka w Indiach poki co), wiec nie pogadamy z nikim. Nie bylo czasu na zwiedzanie czegokolwiek, tylko hotel, prysznic, kolacja, internetu troszke i do spania. Jutro w planie 2 swiatynie w okolicy i przelot gdzies dalej, bo nie chce zostawac drugiej nocy w tym hotelu i nie wyglada to miasto na super interesujace. Jest duze, glosne i tyle wiemy po kilku chwilach tutaj.

Zdjecia wrzuce jak sie ogarniemy troszke i bedziemy w lepszej cywilizacji, bo poki co zaczyna nam brakowac pradu do apartu i nie nadazamy z ladowaniem baterii(przydala by sie teraz ladowarka, oj przydala......).

PS
Prysznic pomimo ze byl na sufit byl swietny, bo tak go brakowalo.....

No comments:

Post a Comment