Saturday 4 January 2014

Na dzień dobry, Mumbai

Bombaj. Wyzwanie. 3.01.2014
Przyleciałem do Indii o 3 rano czasu lokalnego i na lotnisku dogadałem się z polską parą Kasią i Michałem co do dzielenia taksówki na Colabe, gdzie oni mieli już zarezerwowany hotel, a ja sobie miałem czegoś poszukać. Po cichu liczyłem, że znajdę miejsce w tym samym, bo wtedy nie musiałbym nic szukać, ale o tym później.
Jeszcze w samolocie dostaliśmy do wypełnienia jakieś karteczki, które się składało przy odprawie paszportowej(raczej  część tej karteczki, bo drugi kawałek lądował u innego Pana przy wyjściu). Więc pierwsza odprawa, kolejka na 10 minut, stempelek w paszporcie, przejście przez bramki, kolejne sprawdzanie paszportów, czekamy na bagaż a przy okazji ja zrobiłem zakupy dla polek mieszkających w Mumbaju. Jak już wszystko przyjechało, gdzie nasze plecaki wśród najróżniejszych pakunków(leciały samolotem np. Deski, kołdry, etc), kolejna kolejka do skanowania bagażu i tutaj już niektórzy tracili nerwy próbując się wbić w kolejki i wymiany zdań po hindusku się odbywały dość głośno. Dalej już w drodze do wyjścia kolejny Pan zbierał drugie części karteczek, odwiedziliśmy bankomat oraz zapłaciliśmy 880 RS za pre-paid taxi na Colabe. Oczywiście pakując się do taksówki zlot pomocników,  którzy pytali o tips, ale innych słów po angielsku już niestety nie znali.
Z ciekawostek, na lotnisku stał Pan w łazience, którego zadaniem było podawanie ręczników papierowych z pojemniczka dla ludzi. Da się walczyć z bezrobociem?? J
Zapakowani w 3 z tylu, mój duży plecak na kolanach „dodatkowego” kierowco/pasażera wraz  z kierowcą który na wszystko odpowiadał „yes, yes sir” wyruszyliśmy o 4:30 z lotniska w mobilu marki Suzuki Maruti zasilanym CNG(ogromna butla w bagażniku była powodem dlaczego mój plecak się nie zmieścił tam). Zawieszenie tego pojazdu kiedyś było, teraz podobno istnieje, ale po drodze kilka razy podwoziem przytarliśmy. Pan miał wiedzieć gdzie jechać, ale po drodze pytał z 4 – 6 innych taksówkarzy gdzie to jest, troszkę zawracania ale koniec końców się udało dotrzeć do Traverels Inn chwilę przez 6 rano, gdzie Kasia z Michałem mieli już wykupiony hotel. Niestety Pan nie był zainteresowany dodatkowym samotnym podróżnikiem, natomiast od pary wynegcjował dodatkową dniową opłata, bo według tutejszych zwyczai doba hotelowa zaczyna się o 12 w południe. Ja mając nazwy dwóch polecanych hosteli, poszedłem złapać taryfę. Kierowca taxi nic nie wiedział o nich oczywiście, a gdy dzwoniłem do hosteli z jego telefonu to albo nr. Nie istniał albo nie mieli wolnych miejsc, więc zrezygnowałem z taryfy zaraz pod Łukiem Triumfalnym i zacząłem krążyć dookoła w poszukiwaniu jakiegoś noclegu. Odwiedziłem kilka hoteli, ale ceny generalnie były nieprzystępne. Po 2-3 godzinach chodzenia w ciemnościach(pierwszy obraz Mumbaju był zaskakujący, miało być głośno, tłoczno,a poza śpiącymi bezdomnymi na każdym kroku i kilku samochodów nie było w ogóle życia) bardzo mocno już zmęczony zdecydowałem się na hostel Volga, 3 piętro, pokój 1-os, bez łazienki i okna, za to z szalonym wiatrakiem u sufitu i łazienką na korytarzu. Koszty 700 RS za noc, Wi-Fi jest za dodatkową opłatą 100 RS, więc ładnie podziękowałem za tą usługę i liczę, że w kolejnym miejscu uda się na stałe podłączyć do świata.
Więc koło 9 – 10, nie pamiętam dokładnie wziąłem prysznic totalnie wyczeprany i położyłem się spać puszczając praktycznie mp3 na maxa, w celu zagłuszenia wiatraka. W pewnym momencie zaczęło mi się wręcz robić zimno od niego, ale wyłączenie go wiązało się z natychmiastowym poceniem, więc przykryty troszkę rzeczami pokimałem sobie do 14. Kolejny prysznic i wycieczka na poszukiwanie tańszego noclegu na dzień następny. Znalazłem podobne warunki, dalej od centrum Colaby w Hotelu Kalapi za 550 RS, ulica Shahid Bhagat Singh Road 62, 63 Vaju Kotak Marg, Fort Mumbai, gdzie się już wstępnie umówiłem, ale dalej w ciągu dnia trafiłem na Red Army Hostel, gdzie za łóżko na Sali i szafkę na plecak płaci się 250 RS(ze śniadaniem), więc przenoszę się tam, licząc również na większe kontakty, bo sam zamknięty w pokoju to trochę przygnębiające na dłuższą metę. Po odnalezieniu lokum, mogłem spokojnie chodzić i zwrócić uwagę na lokalne uroki. Ilość zapachów przechodząc ulicą jest nieopisana, tysiące, od słodkich, korzennych po skrajnie mocz i ścieki, dodatkowo wszystko się świeci w różnych kolorach a dodatkowo jest niesamowicie głośno, gdyż tutaj wszyscy trąbia. Trąbia jak się zatrzymają w korku, stoją w korku, ruszają w korku, skręcają, przejeżdżają przez skrzyżowanie, stoją obok drogi. Nie ma w tym ładu(poza przejazdem przez skrzyżowania) i naprwadę jest to prawie nieprzerwany trąb dobiegający z różnych stron przez cały dzień. Dodatkowo biorąc pod uwagę że tutaj każdy wyrzuca śmieci na drogę, to wala się ich tam tony to od każdego przejazdu pojazdu wzbija się w powietrze tumany kurzu, który skutecznie wszędzie się wciska.
Pogoda jest ok. 30 stopnii, więc całkiem ciepło, a pomiędzy budynkami i zakorkowanymi samochodami jeszcze cieplej.
Nie robiłem dużo zdjęć, bardziej chodziłem i obserwowałem co się dzieje. Widać ogromne różnice, od biednych śpiących pod salonem Bentley-a, po ów właścicieli Bentley-ów stojących obok. Bieda, że aż piszczy, jak ktoś kiedyś powiedział. Co chwilę ktoś zaczepia i chce pomóc, choć nie wie nawet w czym. Rozmawiałem dłużej z jednym hindusem który przyjechał pół roku temu z północy w poszukiwaniu pracy w barach, ale nie znalazł i został pucybutem. Niestety nie może godnie zarobić, bo ma tylko kawałek folii i płacą mu 2 -5 RS, gdzie przy posiadaniu drewnianej tacki mógłby dostać nawet 20 RS. A tu rodzina na utrzymaniu, etc. Tak nam łatwo się gadało, przyjemnie, chciał pokazać gdzie jest biuro turystyczne i żebym ubierał się inaczej, bardziej po hindusku, nawet zaczął mnie uczyć podstawowych słówek. Skończyłem jeszcze kanapkę z samolotu, podziękowałem mu za rozmowę i odszedłem. Po 20 minutach na zupełnie innej ulicy, znajoma twarz i namawianie na zaprowadzenie do centrum turystycznego, po dość stanowczej odmowie z mojej strony kolega się zaczął pytać czy ja bym mu czasem takiej tacki nie sprawił i ułatwił mu życia. Niby historia może być prawdziwa, ale odmówiłem i poszedłem dalej. Po raz kolejny spotkałem go już inaczej ubranego(w białą koszulę) przechodzącego znowu po ulicy i dalej pytał czy wszystko w porządku i czy wiem gdzie jest mój hostel.... Moi zdaniem, chłopak chodzi po Colabie i próbuje zarabiać właśnie w taki sposób. Zresztą takich szwędających się hindusów są dziesiątki tutaj, nie wyglądają że gdzieś zmierzają, tylko się szwędają i szwędają.
Druga historia z dzisiaj, jak już mniej więcej się odnalazłem, to przechodząc obok stoiska z książkami popytałem o przewodniki i tak pierwsze, drugie jakieś hinduskie stare wydania. Kolejny jest używany Lonely Planet, cena 1000 RS na początek tylko dla mnie, po kilku minutach negocjacji 550 RS i zgoda, biorę. Zadowolony, gdyż w środku jakieś dodatkowe uwagi poprzedniego(poprzednich?) użytkowników i w porównaniu do ceny w Polsce to sporo oszczędziłem. Później dalej krążąc znalazłem stoisko z różnym książkami czy przewodnikami, fix price 300 RS all books. Więc, pomimo że długo walczyłem z gościem i tak mnie naciął sporo....... Taka rzeczywistość białasa tutaj niestety. Dodatkowo nie ułatwiają sprawy Anglicy, Amerykanie, zachodnio-europejscy turyści którzy godzą się na każdą zaproponowaną cenę bez żadnych problemów, a hindusi przez pierwsze 5 minut rozmowy z białym tylko powtarzają no-bargain, no-bargain, good price, low profit a później się okazuje że z ceną można zejść sporo. Będę miał okazję jeszcze się w tym wykazać.
Tak teraz patrzę, to jest pierwszy dzień, gdzie jestem trochę zagubiony(w sumie to dzisiaj ze 3 razy się zgubiłem troszkę) to mogę bez problemu napisać trochę tekstu. Dodatkowo jedynka pokój i potrzeba aklimatyzacji sprawiają że w miarę wcześnie wróciłem do pokoju i siedzę na spokojnie i piszę. Podejrzewam, że w przyszłości będzie tego trochę mniej, ale zacznijmy z wysokiego C J

Jak dla mnie po 1 dniu tutaj, to jest zdecydowanie za głośno i muszę w miarę szybko się ewakuować do jakiegoś cichszego miejsca, bo głowa tutaj niestety pracuje 24h w tym hałasie.

No comments:

Post a Comment