Bombaj. Wyzwanie. 3.01.2014
Przyleciałem do Indii o 3 rano
czasu lokalnego i na lotnisku dogadałem się z polską parą Kasią i Michałem co
do dzielenia taksówki na Colabe, gdzie oni mieli już zarezerwowany hotel, a ja
sobie miałem czegoś poszukać. Po cichu liczyłem, że znajdę miejsce w tym samym,
bo wtedy nie musiałbym nic szukać, ale o tym później.
Jeszcze w samolocie dostaliśmy do wypełnienia jakieś
karteczki, które się składało przy odprawie paszportowej(raczej część tej karteczki, bo drugi kawałek lądował
u innego Pana przy wyjściu). Więc pierwsza odprawa, kolejka na 10 minut,
stempelek w paszporcie, przejście przez bramki, kolejne sprawdzanie paszportów,
czekamy na bagaż a przy okazji ja zrobiłem zakupy dla polek mieszkających w
Mumbaju. Jak już wszystko przyjechało, gdzie nasze plecaki wśród
najróżniejszych pakunków(leciały samolotem np. Deski, kołdry, etc), kolejna
kolejka do skanowania bagażu i tutaj już niektórzy tracili nerwy próbując się
wbić w kolejki i wymiany zdań po hindusku się odbywały dość głośno. Dalej już w
drodze do wyjścia kolejny Pan zbierał drugie części karteczek, odwiedziliśmy
bankomat oraz zapłaciliśmy 880 RS za pre-paid taxi na Colabe. Oczywiście
pakując się do taksówki zlot pomocników,
którzy pytali o tips, ale innych słów po angielsku już niestety nie
znali.
Z ciekawostek, na lotnisku stał Pan w łazience, którego
zadaniem było podawanie ręczników papierowych z pojemniczka dla ludzi. Da się
walczyć z bezrobociem?? J
Zapakowani w 3 z tylu, mój duży plecak na kolanach „dodatkowego”
kierowco/pasażera wraz z kierowcą który
na wszystko odpowiadał „yes, yes sir” wyruszyliśmy o 4:30 z lotniska w mobilu
marki Suzuki Maruti zasilanym CNG(ogromna butla w bagażniku była powodem
dlaczego mój plecak się nie zmieścił tam). Zawieszenie tego pojazdu kiedyś
było, teraz podobno istnieje, ale po drodze kilka razy podwoziem przytarliśmy.
Pan miał wiedzieć gdzie jechać, ale po drodze pytał z 4 – 6 innych taksówkarzy
gdzie to jest, troszkę zawracania ale koniec końców się udało dotrzeć do
Traverels Inn chwilę przez 6 rano, gdzie Kasia z Michałem mieli już wykupiony
hotel. Niestety Pan nie był zainteresowany dodatkowym samotnym podróżnikiem,
natomiast od pary wynegcjował dodatkową dniową opłata, bo według tutejszych
zwyczai doba hotelowa zaczyna się o 12 w południe. Ja mając nazwy dwóch
polecanych hosteli, poszedłem złapać taryfę. Kierowca taxi nic nie wiedział o
nich oczywiście, a gdy dzwoniłem do hosteli z jego telefonu to albo nr. Nie
istniał albo nie mieli wolnych miejsc, więc zrezygnowałem z taryfy zaraz pod
Łukiem Triumfalnym i zacząłem krążyć dookoła w poszukiwaniu jakiegoś noclegu.
Odwiedziłem kilka hoteli, ale ceny generalnie były nieprzystępne. Po 2-3
godzinach chodzenia w ciemnościach(pierwszy obraz Mumbaju był zaskakujący,
miało być głośno, tłoczno,a poza śpiącymi bezdomnymi na każdym kroku i kilku
samochodów nie było w ogóle życia) bardzo mocno już zmęczony zdecydowałem się
na hostel Volga, 3 piętro, pokój 1-os, bez łazienki i okna, za to z szalonym
wiatrakiem u sufitu i łazienką na korytarzu. Koszty 700 RS za noc, Wi-Fi jest
za dodatkową opłatą 100 RS, więc ładnie podziękowałem za tą usługę i liczę, że
w kolejnym miejscu uda się na stałe podłączyć do świata.
Więc koło 9 – 10, nie pamiętam dokładnie wziąłem prysznic
totalnie wyczeprany i położyłem się spać puszczając praktycznie mp3 na maxa, w
celu zagłuszenia wiatraka. W pewnym momencie zaczęło mi się wręcz robić zimno
od niego, ale wyłączenie go wiązało się z natychmiastowym poceniem, więc przykryty
troszkę rzeczami pokimałem sobie do 14. Kolejny prysznic i wycieczka na
poszukiwanie tańszego noclegu na dzień następny. Znalazłem podobne warunki,
dalej od centrum Colaby w Hotelu Kalapi za 550 RS, ulica Shahid Bhagat Singh
Road 62, 63 Vaju Kotak Marg, Fort Mumbai, gdzie się już wstępnie umówiłem, ale
dalej w ciągu dnia trafiłem na Red Army Hostel, gdzie za łóżko na Sali i szafkę
na plecak płaci się 250 RS(ze śniadaniem), więc przenoszę się tam, licząc
również na większe kontakty, bo sam zamknięty w pokoju to trochę przygnębiające
na dłuższą metę. Po odnalezieniu lokum, mogłem spokojnie chodzić i zwrócić
uwagę na lokalne uroki. Ilość zapachów przechodząc ulicą jest nieopisana,
tysiące, od słodkich, korzennych po skrajnie mocz i ścieki, dodatkowo wszystko
się świeci w różnych kolorach a dodatkowo jest niesamowicie głośno, gdyż tutaj
wszyscy trąbia. Trąbia jak się zatrzymają w korku, stoją w korku, ruszają w
korku, skręcają, przejeżdżają przez skrzyżowanie, stoją obok drogi. Nie ma w
tym ładu(poza przejazdem przez skrzyżowania) i naprwadę jest to prawie
nieprzerwany trąb dobiegający z różnych stron przez cały dzień. Dodatkowo
biorąc pod uwagę że tutaj każdy wyrzuca śmieci na drogę, to wala się ich tam
tony to od każdego przejazdu pojazdu wzbija się w powietrze tumany kurzu, który
skutecznie wszędzie się wciska.
Pogoda jest ok. 30 stopnii, więc całkiem ciepło, a pomiędzy
budynkami i zakorkowanymi samochodami jeszcze cieplej.
Nie robiłem dużo zdjęć, bardziej chodziłem i obserwowałem co
się dzieje. Widać ogromne różnice, od biednych śpiących pod salonem Bentley-a,
po ów właścicieli Bentley-ów stojących obok. Bieda, że aż piszczy, jak ktoś
kiedyś powiedział. Co chwilę ktoś zaczepia i chce pomóc, choć nie wie nawet w
czym. Rozmawiałem dłużej z jednym hindusem który przyjechał pół roku temu z
północy w poszukiwaniu pracy w barach, ale nie znalazł i został pucybutem.
Niestety nie może godnie zarobić, bo ma tylko kawałek folii i płacą mu 2 -5 RS,
gdzie przy posiadaniu drewnianej tacki mógłby dostać nawet 20 RS. A tu rodzina
na utrzymaniu, etc. Tak nam łatwo się gadało, przyjemnie, chciał pokazać gdzie
jest biuro turystyczne i żebym ubierał się inaczej, bardziej po hindusku, nawet
zaczął mnie uczyć podstawowych słówek. Skończyłem jeszcze kanapkę z samolotu,
podziękowałem mu za rozmowę i odszedłem. Po 20 minutach na zupełnie innej
ulicy, znajoma twarz i namawianie na zaprowadzenie do centrum turystycznego, po
dość stanowczej odmowie z mojej strony kolega się zaczął pytać czy ja bym mu
czasem takiej tacki nie sprawił i ułatwił mu życia. Niby historia może być
prawdziwa, ale odmówiłem i poszedłem dalej. Po raz kolejny spotkałem go już
inaczej ubranego(w białą koszulę) przechodzącego znowu po ulicy i dalej pytał
czy wszystko w porządku i czy wiem gdzie jest mój hostel.... Moi zdaniem,
chłopak chodzi po Colabie i próbuje zarabiać właśnie w taki sposób. Zresztą
takich szwędających się hindusów są dziesiątki tutaj, nie wyglądają że gdzieś
zmierzają, tylko się szwędają i szwędają.
Druga historia z dzisiaj, jak już mniej więcej się
odnalazłem, to przechodząc obok stoiska z książkami popytałem o przewodniki i
tak pierwsze, drugie jakieś hinduskie stare wydania. Kolejny jest używany
Lonely Planet, cena 1000 RS na początek tylko dla mnie, po kilku minutach
negocjacji 550 RS i zgoda, biorę. Zadowolony, gdyż w środku jakieś dodatkowe
uwagi poprzedniego(poprzednich?) użytkowników i w porównaniu do ceny w Polsce
to sporo oszczędziłem. Później dalej krążąc znalazłem stoisko z różnym
książkami czy przewodnikami, fix price 300 RS all books. Więc, pomimo że długo
walczyłem z gościem i tak mnie naciął sporo....... Taka rzeczywistość białasa
tutaj niestety. Dodatkowo nie ułatwiają sprawy Anglicy, Amerykanie,
zachodnio-europejscy turyści którzy godzą się na każdą zaproponowaną cenę bez
żadnych problemów, a hindusi przez pierwsze 5 minut rozmowy z białym tylko
powtarzają no-bargain, no-bargain, good price, low profit a później się okazuje
że z ceną można zejść sporo. Będę miał okazję jeszcze się w tym wykazać.
Tak teraz patrzę, to jest pierwszy dzień, gdzie jestem
trochę zagubiony(w sumie to dzisiaj ze 3 razy się zgubiłem troszkę) to mogę bez
problemu napisać trochę tekstu. Dodatkowo jedynka pokój i potrzeba
aklimatyzacji sprawiają że w miarę wcześnie wróciłem do pokoju i siedzę na
spokojnie i piszę. Podejrzewam, że w przyszłości będzie tego trochę mniej, ale
zacznijmy z wysokiego C J
Jak dla mnie po 1 dniu tutaj, to jest zdecydowanie za głośno
i muszę w miarę szybko się ewakuować do jakiegoś cichszego miejsca, bo głowa
tutaj niestety pracuje 24h w tym hałasie.
No comments:
Post a Comment