Noc była interesująca, pierwszy dzień diety hinduskiej
spowodował mocne wrzenie w żołądku, dopiero zażycie tabletki węgla uspokoiło
sytuację. Tradycyjnie bez problemu pierwsze zaśniecię około 23 czasu lokalnego,
ale o 24 – 01 w nocy przebudzenie i walka do 3 – 4 nad ranem żeby ponownie
zasnąć. Może się w końcu przyzwyczaję.......
Rano szybka kąpiel i o 10:30 wyszedłem na spotkanie z
Joasią, gdyż pomiędzy 11 -12 mieliśmy się spotkać, zakładając indysjkie
poczucie czasu wziąłem ze sobą laptopa i ruszyłem na poszukiwania Wi-Fi w celu
update bloga i wiadomośći ze świata, trafiłem do Starbucks Coffe za Taj Mahal
hotel, gdzie przy kawie za 129 RS uzupełniałem zaległości blogowe i zdjęciowe.
Trochę czasu zajęło mi uruchomienie Wi-Fi w laptopie, chyba jest trochę
uszkodzone i nie zawsze niestety działa L
Koło 14:00 w końcu się zobaczyliśmy na żywo z Joasia,
krótkie i dłuższe historie, kawa i krótki spacer na śniadanie(dla mnie, bo
jeszcze nie jadłem mając nadzieję być zaprowadzonym do fajnego miejsca).
Później dłuższa spacer do mojego noclegu, przekazanie smakołyków i udało się
również „sprzedać” trochę rzeczy żeby nie wieść tyle na ciepłe południe :).
Dostałem również instruckję, aby pojechać do Dhobi Ghat, czyli tutejszej pralni
wszystkich hoteli oraz Haji Ali, czyli świątyni, chyba bardziej meczetu wysuniętego
w morze. Pierwsza samodzielna podróż tutejszym lokalnym pociągiem brzmiała
zachęcająco, tym bardziej że jest niedziela, więc obłożenie jest niewielkie w
porównaniu do normalnego dnia. Więc koło 15 – 16 wyruszyłem, kupiłem bilet,
trochę popytałem na dworcu w który wsiąść, później przesiadka i jestem na
miejscu. Dhobi Ghat to duża pralnia, podobno 5000 osób tu pracuje, ja tylu nie
widziałem. Wygląda jak wszystko inne biedne tutaj, choć pracze chyba jakoś się
dogadali i zebrali w jednym miejscu, więc ma to więcej sensu niż wszyscy inni
rzemieślnicy rozrzuceni po całym mieście. Obok jest market gdzie zabijają kozy
i kury, sprzedają też ryby więc zapachów co nie miara, a jak wszedłem z
aparatem na teren pralni to zaraz mnie pogonił jakiś hindus, że tu są kamery,
że ludzie pracują, że jak zapłace mu 100 RS to mogę robić zdjęcia....... więc
podziękowałem mu i wyszedłem ze środka, robiąc kilka na wejściu. Ładnie
wyglądają białe prześcieradła na tle różnych zabudowań, ale osobiście myślałem
że to będzie większe. Dalej taryfą podjechałem do Haji Ali i od razu tłumy
wszędzie(w weekend tam zawsze dużo ludzi). Jeden wielki korek, a później jeden
wielki tłum ludzi w każdym kierunku, więc stosunkowo krótki kawałek podejścia
do meczetu zajmuje sporo czasu, dodatkowo nie ułatwiają tego kramy sprzedające
wszystko co popadnie na początku a później szpaler żebrzących po dwóch
stronach, od najmniejszych dzieci po bardzo starych ludzi, niewidzących, bez
kończyn itp. Nie do końca fajny widok. Interesująca była pewna babcia która co
jakiś dostawała na swoją stertę zbiórki niektórych dzieci. Ona sama miała
kilkanaście wierzyczek z monet i nie mniej banknotów w woreczku. Biedna to ona
na pewno nie byla w tym momencie, a co więcej nie przeszkadzało jej to w ogóle
że ludzie na to patrzą i nie kryła się ze swoim małym majątkiem. Sam meczet
okazał się hmm.... nie dokończony w budowie, z wystającymi drutami ze ścian,
kuchniami polnymi nad którymi wrony siedziały i pewną grupą modlącą się na
zewnątrz, nawet im śpiewanie z graniem wychodziło w pewien sposób. Tłumy ludzi
z każdej strony, niektóre małe dzieci nawet w wodzie i zachód słońca. Ładne
światło było więc udało mi się zrobić parę ładnych fotek. Cóż, miałem inne
wyobrażenie światyni, ale widać że hindusom się tam podoba. Potem już na nogach
wracałem na stację Mahalaxmi(obok pralni), bo korek był taki że nie opłacało
się brać taxi. Na samej stacji zaufałem hindusowi, nie mojemu przeczuci i
pamięci i pokierował mnie oczywiście w odwrotnym kierunku niż chciałem i
musiałem później wracać(skapłem się 1 stację dalej, więc nie było tak źle) i
dalej znów przesiadka i już sam się połapałem który pociąg i tor, więc twardym
krokiem się wbiłem i spowrotem do CST(jakaś długa nazwa Charaparti ....... coś
tam coś tam). Miałem przedsmak tego co się dzieje tam w tygodniu, bo teraz już
było pełno i czasem trzeba było łokci używać, ale to i tak nie jest to co się
tam dzieje w tygodniu. Swoją drogą to dziwny naród który najpierw chce wsiąść
do pociągu żeby mieć najlepsze miejsca, a dopiero później pozwolić wysiąść tym
którzy akurat mają taką zachciankę?!
Już przy moim hotelu udałem się do lokalnej knajpy ulicznej
i zjadłem Chicken 65 (dry chicken) wraz z ryżem, dostałem najpierw porcję na
wyjście a zaraz później na talerzach drugą. Szefu był trochę zaskoczony, ale
błąd był po ich stronie, bo nikt mi nie powiedział że płaci się po zjedzeniu. A
ja zapłaciłem przed jedzeniem, więc jeden z pomocników zrozumiał że biorę na
wynoś. Koniec końców zjadłem na miejscu, w towarzystwie starszego
hindusa(dosiadł się, bo nie było nigdzie miejsc) jako jedyny biały w okolicy
zwracałem mocno uwagę wszystkich. Dodatkowo oni wszyscy jedli rękami/palcami
swoje packi/kurczaki/itp a ja miałem widelec do kurczaka oraz łyżkę do ryżu,
zaznaczę że nie prosiłem o to, tylko od razu mi tak podano więc skonsumowałem
wszystko przykuwając wzrok J
Muszę się do tego przyzwyczaić, bo biały jednak to tutaj trochę inny jest niż
wszyscy, a pojęcie jak dużo może być hindusów w jednym miejscu nabrało dla mnie
innego znaczenia i wyobrażenia niż wcześniej.
Jutro pierwsza dalsza podróż(600 km) w Indiach. Wybrałem
opcję nocną, bo chłodniej i jak rano dojadę na miejsce to będę miał szansę
poszukać jakiegoś noclegu. Podróż ma trwać 12 – 14 h autobusem non-AC, sleeper,
Volvo multiple-axle J,
czyli sypialny bez klimy. Państwo Rajscy odradzali autobusy na dłuższe trasy,
ale ja nie mam doświadczenia z pociągami indyjskimi i Goa wydaje się chyba
najbardziej uczęszczaną trasą z Mumbaju, więc łatwo znaleźć połączenie
autobusowe. Zobaczę jak to się uda i wyjdzie. Są ponoć bilety lotnicze za ok.
1500 RS przy odrobinie szczęścia i wtedy to tylko 1,5h. Może w drodze
powrotnej. Mam się stawić o 16:30 na odjazd, więc plan na jutro rano wstać,
popłynąć na wyspę Elefanta, pozwiedzać, wrócić, odświeżyć się jeszcze w hotelu, kupić jakieś suszone owoce
na drogę, zapas wody i masę cierpliwości bo zakładam dość wyboiste i skaczące
drogi, trzeba to przetrwać i dalej mam nadzieję na pokój(z oknem w końcu, bo te
cele bezokienne w Mumbaju są dość przygnębiające), blisko morza, może nawet z
widokiem na morze i w końcu trochę ciszy.
Uwaga na przyszłośc jak macie do wyboru pokój to bierzcie
taki z dala od łazienki, bo hindusi mają zwyczaj czyszczenia nosa przez
gardło-harcząc, zaciągając, plując, przełykając i tak dalej po kilka razy z
rzędu,dodatkowo wiatraki wentylacyjne w łazienkach do nowych nie należa i się
strasznię tłuką, a że ściany tutaj są zbudowane z czegoś co wręcz podnosi
poziom hałasu to wszystko potrafi skutecznie obudzić w nocy, bądź opóźnić porę
zasypiania.
To by było na tyle chyba dzisiaj, jest 23:00 i znowu
spróbuje zasnąć z nadzieję że nie obudzę się za 1-2 godziny. Oby......
No comments:
Post a Comment