Thursday 23 January 2014

Kolejny dzien w drodze....

Dzisiaj obudzilem sie juz o 5 rano, choc budzik na 6. Duzo myslalem przez ta godzine(jak rowniez przed pojsciem spac, pomimo duzego zmeczenia) i za jakis czas dowiecie sie o pewnych zmianach, ktore mam nadzieje uda sie wprowadzic, ale o tym za kilkanascie dni/tygodni. Szybki poranny prysznic, samochod na nas czekal o 6:45,. Autobus rowniez gotowy na przystanku. Wypilismy szybko po dwa czaje przed autobusem i wskoczylismy do „europejskich” standardow Volvo. Siedzenia jak u nas, ciszej(prawie jak u nas), niestety drogi wciaz indyjskie. Jedziemy trasa przedwczorajszej Mazdy(niestety tej porannej, a nie wieczornej), jest duzo wygodniej, ale wciaz sie podskakuje  i zatrzymuje przed zakretami/dziurami. W sumie pierwszy raz w zyciu mam cos na wyglad choroby lokomocyjnej w tym zamknietym(zimnym po nocy) autobusie, na tych drogach i zakretach troche kreci w zoladku(na sniadanie oprocz czaj, byla mandarynka i jakies lokalne super suche ciastka). Rafa oczywiscie zaraz po wsiadnieciu do autubusu poszedl spac, a ja tutaj nadrabiam zaleglosci zanim zapomne co sie dzialo. Plan na dzisiaj to Mysore ok. 11:30 – 12:00, zwiedzaniu palacu i o 18:15 mamy pociag sleeper klasa do Hospet, ktore jest obok Hampi. Tam planujemy ze 2 dni na spokojne zwiedzanie i powrot na Goa, gdzie urzeduje teraz Rafy siostra i od 3 tygodni probujemy sie jakos z nia zgrac i to byc moze ostatnia szansa. Rafa ma samolot 31.01, czyli w sumie juz calkiem blisko. Ostatnie tygodnie minely tak szybko ze nawet sobie czlowiek nie zdaje sprawy, no ale coz, tak to jest jak milo mija czas. Zawsze za szybko. Nie ma czasu na przegladanie zdjec, jakakolwiek ich selekcje, wszystkie sie zbieraja na karcie w aparacie i jest ich pewnie juz z 1500 z ostatnich kilku dni + kilkanascie filmikow. Nadzieja ze Rafa po powrocie cos z tym zrobi i podesle, bo z Azji idzie to strasznie wolno poki co, albo w momencie jak sam znow bede podrozowac to sie zrobi wiecej czasu na takie rzeczy.
Mysore, wiec dojechalismy zgodnie z planem, calkiem wygodnie koniec koncow, po drodze bylo 20 minut na sniadanie przy drodze, wiec jakas masala znow. Na dworcu autobusowym zostawilismy plecaki(tym razem nawet maly) i tylko z aparatem ruszylismy do palacu. Oczywiscie co chwile zaczepiani przez rikszarzy i nie ktorze nawet za 20 RS wszedzie zawioza, tylko po drodze trzeba odwiedzic pewnie z 5 sklepow. Wszyscy odeszli z kwitkiem, my na nogach do palacu. Robi wrazenie, spalil sie na poczatku XX wieku i ja zrozumialem ze brytyjczycy wylozyli na jego odbudowe(juz w nowoczesniejszej wersji). Maharadzowie , czyli lokalni krolowie dlugo sie nim nie nacieszyli bo jak go oddali kolo 1920, to juz w 1957 ogloszono wolnosc w Indiach i krolestwo zniknelo z mapy. Palac w stylu kolonialnym, czyli polaczenie wplyw angielskich z lokalnymi, wybudowany z zaleceniemuzywania jak najmniejszej ilosci drewna(zeby znowu sie nie spalil). Aparat mozna miec tylko na zewnatrz, do srodka nie wolno wnosic niestety bo srodek robi jeszcze wieksze wrazenie niz zewnatrz(PS wniesc butelke wody nie bylo problemu). Wszystko zdobione, masa kolumn, zlota, kolorow, super dokladnie wykonane. Na pewno zaden europejski krol nie powstydzil by sie takiej reydencji. Dostalismy do sluchania przewodnika, ok. 1,5 h i w sumie warto go miec, bo mozna sie czegos dowiedziec po drodze, a nie tylko szybko przeleciec wzrokiem. Oczywiscie zwiedzanie na bosaka, wiec znowu stopy maja bezposrednia stycznosc z historia. Dalej pochodzilismy po dziedzincu, troche zdjec, Rafa sie przeziebil ostatniej chlodnej nocy w Ooty, ja rowniez nie jestem najlepszy a dodatkowo zaatakowaly mnie bed bugs, czyli po polsku chyba wszy. Podejrzewam ze to efekt kiepskiego hotelu w Trichy, ale tego sie nie dowiem. Kupilem jakies kadzidelka i bede kadzic moje wszystkie ubrania i kokona do spania w Hampi, pozniej pranie i moze uda sie zalatwic troche pary zeby dokonczyc dziela. Mialem te cholery juz w Danii, wiec chce sie ich pozbyc jak najszybciej!
Po palacu(naprawde warto go zobaczyc) udalismy sie konna riksza na lokalny market, oczywiscie po drodze zwiedzajac jeden sklep, ktorego nie chcielismy, no ale coz, Rafa latwo ulega sugestiom lokalsow. Ucieklismy ze sklepu, jeszcze zanim dobrze nie weszlismy, a na bazarze kupilismy zestaw swiezych owocow(arbuz, ananas i banany) na obiad. W zyciu nie jadlem tak dobrego ananasa, to co jest w europie to jedna wielka kwasota, po ktorej jezyk dziwnie truchleje. Tutaj byl on slodki, miekki i zaden kawalek nie zostawal miedzy zebami. Wszystko pokrojone i przygotowane na naszych oczach. Dalej pokrecilismy sie po targu(zadna rewelacja, widzielismy takich juz kilka w Indiach) i na stacje, odbior plecak, riksza na dworzec kolejowy, kolacja, pociag i tu wlasnie jestem piszac. Wyjatkowo pusto poki co, mamy lezanki przy suficie i dodatkowo wszystko pod nami jest puste. Szok jak na indyjskie koleje, wiec siedzimy jak krolowie, choc ja jestem strasznie zmeczony. Nie spalem ostatniej nocy zbyt wiele, w Ooty mielismy dosc intensywne dwa dni, teraz od rana w autobusie, pozniej zwiedzanie znowu w upale i teraz pociag(w Hospet mamy byc planowo na 5 rano, choc pociag poki co stoi w polach od 30 minut). Gardlo mnie strasznie boli(jednak zimne noce zrobily swoje, a pokoj nie byl grzany) no i te cholerne bed bugs juz w kilku miejscach mojego ciala(nogi, lokcie, dzisiaj na brzuchu sie pojawily cholery....), no coz trzeba sie zebrac, wykurowac i gonimy dalej. Plan Hampi dwa dni(moze w koncu cos odpoczne, choc juz nam polecano wstawac o 5 rano i ogladac wschod slonca ze szczytu jednej ze swiatyn) i pozniej Goa na spotkanie z siostra Rafaela.
PS W pociagu wyjatkowo duzo bialych turystow, amerykanka w przedziale obok nie przestaje gadac od 40 minut, z drugiej strony kilku franzcuzow a dalej widzielismy mloda hiszpanska rodzinke. 

UPDATE
Jestesmy w Hampi, zjedlismy sniadanie i idziemy wytargowac sie o hotel(zwiedzilismy dzisiaj rano juz z 15, teraz czas na ostateczne targi, prysznic i ogarniecie tego miejsca)

No comments:

Post a Comment