Dzisiaj obudzilem sie juz o 5 rano, choc budzik na 6. Duzo
myslalem przez ta godzine(jak rowniez przed pojsciem spac, pomimo duzego
zmeczenia) i za jakis czas dowiecie sie o pewnych zmianach, ktore mam nadzieje
uda sie wprowadzic, ale o tym za kilkanascie dni/tygodni. Szybki poranny
prysznic, samochod na nas czekal o 6:45,. Autobus rowniez gotowy na przystanku.
Wypilismy szybko po dwa czaje przed autobusem i wskoczylismy do „europejskich”
standardow Volvo. Siedzenia jak u nas, ciszej(prawie jak u nas), niestety drogi
wciaz indyjskie. Jedziemy trasa przedwczorajszej Mazdy(niestety tej porannej, a
nie wieczornej), jest duzo wygodniej, ale wciaz sie podskakuje i zatrzymuje przed zakretami/dziurami. W
sumie pierwszy raz w zyciu mam cos na wyglad choroby lokomocyjnej w tym
zamknietym(zimnym po nocy) autobusie, na tych drogach i zakretach troche kreci
w zoladku(na sniadanie oprocz czaj, byla mandarynka i jakies lokalne super
suche ciastka). Rafa oczywiscie zaraz po wsiadnieciu do autubusu poszedl spac,
a ja tutaj nadrabiam zaleglosci zanim zapomne co sie dzialo. Plan na dzisiaj to
Mysore ok. 11:30 – 12:00, zwiedzaniu palacu i o 18:15 mamy pociag sleeper klasa
do Hospet, ktore jest obok Hampi. Tam planujemy ze 2 dni na spokojne zwiedzanie
i powrot na Goa, gdzie urzeduje teraz Rafy siostra i od 3 tygodni probujemy sie
jakos z nia zgrac i to byc moze ostatnia szansa. Rafa ma samolot 31.01, czyli w
sumie juz calkiem blisko. Ostatnie tygodnie minely tak szybko ze nawet sobie
czlowiek nie zdaje sprawy, no ale coz, tak to jest jak milo mija czas. Zawsze
za szybko. Nie ma czasu na przegladanie zdjec, jakakolwiek ich selekcje,
wszystkie sie zbieraja na karcie w aparacie i jest ich pewnie juz z 1500 z
ostatnich kilku dni + kilkanascie filmikow. Nadzieja ze Rafa po powrocie cos z
tym zrobi i podesle, bo z Azji idzie to strasznie wolno poki co, albo w
momencie jak sam znow bede podrozowac to sie zrobi wiecej czasu na takie
rzeczy.
Mysore, wiec dojechalismy zgodnie z planem, calkiem
wygodnie koniec koncow, po drodze bylo 20 minut na sniadanie przy drodze, wiec
jakas masala znow. Na dworcu autobusowym zostawilismy plecaki(tym razem nawet
maly) i tylko z aparatem ruszylismy do palacu. Oczywiscie co chwile zaczepiani
przez rikszarzy i nie ktorze nawet za 20 RS wszedzie zawioza, tylko po drodze
trzeba odwiedzic pewnie z 5 sklepow. Wszyscy odeszli z kwitkiem, my na nogach
do palacu. Robi wrazenie, spalil sie na poczatku XX wieku i ja zrozumialem ze
brytyjczycy wylozyli na jego odbudowe(juz w nowoczesniejszej wersji).
Maharadzowie , czyli lokalni krolowie dlugo sie nim nie nacieszyli bo jak go
oddali kolo 1920, to juz w 1957 ogloszono wolnosc w Indiach i krolestwo
zniknelo z mapy. Palac w stylu kolonialnym, czyli polaczenie wplyw angielskich
z lokalnymi, wybudowany z zaleceniemuzywania jak najmniejszej ilosci
drewna(zeby znowu sie nie spalil). Aparat mozna miec tylko na zewnatrz, do
srodka nie wolno wnosic niestety bo srodek robi jeszcze wieksze wrazenie niz
zewnatrz(PS wniesc butelke wody nie bylo problemu). Wszystko zdobione, masa
kolumn, zlota, kolorow, super dokladnie wykonane. Na pewno zaden europejski
krol nie powstydzil by sie takiej reydencji. Dostalismy do sluchania
przewodnika, ok. 1,5 h i w sumie warto go miec, bo mozna sie czegos dowiedziec
po drodze, a nie tylko szybko przeleciec wzrokiem. Oczywiscie zwiedzanie na
bosaka, wiec znowu stopy maja bezposrednia stycznosc z historia. Dalej
pochodzilismy po dziedzincu, troche zdjec, Rafa sie przeziebil ostatniej
chlodnej nocy w Ooty, ja rowniez nie jestem najlepszy a dodatkowo zaatakowaly
mnie bed bugs, czyli po polsku chyba wszy. Podejrzewam ze to efekt kiepskiego
hotelu w Trichy, ale tego sie nie dowiem. Kupilem jakies kadzidelka i bede
kadzic moje wszystkie ubrania i kokona do spania w Hampi, pozniej pranie i moze
uda sie zalatwic troche pary zeby dokonczyc dziela. Mialem te cholery juz w
Danii, wiec chce sie ich pozbyc jak najszybciej!
Po palacu(naprawde warto go zobaczyc) udalismy sie konna
riksza na lokalny market, oczywiscie po drodze zwiedzajac jeden sklep, ktorego
nie chcielismy, no ale coz, Rafa latwo ulega sugestiom lokalsow. Ucieklismy ze
sklepu, jeszcze zanim dobrze nie weszlismy, a na bazarze kupilismy zestaw
swiezych owocow(arbuz, ananas i banany) na obiad. W zyciu nie jadlem tak
dobrego ananasa, to co jest w europie to jedna wielka kwasota, po ktorej jezyk
dziwnie truchleje. Tutaj byl on slodki, miekki i zaden kawalek nie zostawal
miedzy zebami. Wszystko pokrojone i przygotowane na naszych oczach. Dalej
pokrecilismy sie po targu(zadna rewelacja, widzielismy takich juz kilka w
Indiach) i na stacje, odbior plecak, riksza na dworzec kolejowy, kolacja,
pociag i tu wlasnie jestem piszac. Wyjatkowo pusto poki co, mamy lezanki przy
suficie i dodatkowo wszystko pod nami jest puste. Szok jak na indyjskie koleje,
wiec siedzimy jak krolowie, choc ja jestem strasznie zmeczony. Nie spalem
ostatniej nocy zbyt wiele, w Ooty mielismy dosc intensywne dwa dni, teraz od
rana w autobusie, pozniej zwiedzanie znowu w upale i teraz pociag(w Hospet mamy
byc planowo na 5 rano, choc pociag poki co stoi w polach od 30 minut). Gardlo
mnie strasznie boli(jednak zimne noce zrobily swoje, a pokoj nie byl grzany) no
i te cholerne bed bugs juz w kilku miejscach mojego ciala(nogi, lokcie, dzisiaj
na brzuchu sie pojawily cholery....), no coz trzeba sie zebrac, wykurowac i
gonimy dalej. Plan Hampi dwa dni(moze w koncu cos odpoczne, choc juz nam
polecano wstawac o 5 rano i ogladac wschod slonca ze szczytu jednej ze swiatyn)
i pozniej Goa na spotkanie z siostra Rafaela.
PS W pociagu wyjatkowo duzo bialych turystow,
amerykanka w przedziale obok nie przestaje gadac od 40 minut, z drugiej strony
kilku franzcuzow a dalej widzielismy mloda hiszpanska rodzinke. UPDATE
Jestesmy w Hampi, zjedlismy sniadanie i idziemy wytargowac sie o hotel(zwiedzilismy dzisiaj rano juz z 15, teraz czas na ostateczne targi, prysznic i ogarniecie tego miejsca)
No comments:
Post a Comment