Wednesday, 15 January 2014

Mala przerwa - wspolnie

Trochę przerwy było, w między czasie dalsze spacery, relaksy, kapiele w morzu i probowanie roznych potraw, indyjskich, lokalnych goanskich i europejskich(banana pancake for breakfast J ). Nadszedl czas na pozegnanie z Michalem i Kasia, ktorzy pojechali do Kochi(i podobno nie sa tak zadowoleni z tej decyzji), pozniej przyjazd Rafy i wspolne ukladanie planow. Towarzysz drogi do konca stycznia to bardzo fajna opcja na poczatkowy etap mojej podrozy, calodniowe rozmowy o tysiacach rzeczy waznych lub nie, przeszlosci Kopenhaskiej, przyszlosci, terazniejszosci, mozna by tu wymieniac..... Super J
Wczoraj pojechalismy orgaznizowac bilet to Hampi, skuterem do Madgaon. Poranne wstawanie po wieczorku z Old Munkiem i Fani nie bylo najlatwiejsze, ale udalo sie. Skuter gotowy, ale kasku drugiego brakowalo, pomimo zapewnien i ustalen z poprzedniego wieczora. Hinduskie podjescie, duzo narzekania ze przez to nie wypozyczy nastepnego skutera, ze w Indiach jest tylko jeden wymagany....bla bla bla 50 RS extra zalatwilo sprawe. Pozniej szybko do Madgaon znana mi juz troche droga i 3 godziny w kolejce po bilet. Druzyna krykieta „SIGNALS” byla przed nami i kazdy z osobna wypelnial papierki przy okienku, Pani wszystkie dokladnie takie same doglebnie sprawdzala..... tutejszy poziom papierologi jest na poziomie dla mnie nie zrozumialym do ogarniecia, choc Pani okazala sie pomocna, to ticket mamy do Kochi a nie Hampi. Dostalismy go na czwartek na night sleepa za 1000RS dwie osoby. Niestety Hampi nie osiagalne przez najblizszy tydzien pociagiem. Wiec teraz odpoczywamy znow, snujemy plany co dalej i sa pomysly na plantacje herbaty albo tydzien w szkole joginow(czy jakos tam ich nazwac mozna). Zobaczymy co sie z tego urodzi.
Nasze wieczorkiz Old Munkiem dzielimy z para z Izraela ktora zaczyna 6 miesieczny pobyt w Indiach, Nepalu i Tajlandii. Interesujace rozmowy z Zydami, ktorzy nie do konca sa religijni i maja troche inny poglad na swiat, pomimo mlodego wieku 22/23 lata i 3 latach obowiazkowej armii J Troche jeszcze rozmawiamy z lokalnym pomagierem przy domkach, ktory zarabia 5500 RS, pali trawke i popija lokalne trunki wieczorami. Utrzymuje/pomaga siostrze ktora studiuje w Mumbaju, nie ma rodzicow, chce sie urwac z Palolem zeby pracowac blisko plazy w Mumbaju i wiecej zarabiac, ale nie robiac innych rzeczy niz te ktore teraz. Ma smartfona za 7500 RS, choc mieszka pod dachem na zewnatrz. Ma glosniki w malym neseserku na baterie, ale zeby odlozyc na Mumbaj to sie nie bardzo chce. Priorytety sa zdecydowanie inne tutaj, niz u nas.
Jak juz dostalismy bilet kolejowy i znamy nasz kolejny punkt, to pojechalismy zwiedzac Chandor gdzie byla willa portugalskiej rodziny z XVI wieku i swietna Pani przewodnik. Wszystko bylo okolo albo starsze niz 400 lat, importowane z Chin, Holandii albo Belgii(np. Lustra, choc jak sama Pani mowila belgowie nie slyna z produkcji luster, ale to bylo swietne utrzymywane i po 400 latach wciaz mozna sie w nim przegladac :D), wszystko bylo piekna albo mialo piekne kolory. Duzo czasu poswiecila na to ze ciezko to wszystko utrzymac, ze trzeba polerowac srebrne sztucce czesto w ramach konserwacji, ze podloge z drzewa z ktorego produkowali statki kiedys trzeba raz na trzy miesiace specjalnie konserwowac, czytaj umyc jakims olejem. Niestety cala biblioteka ktora tam byla, swietnie sprawdzala sie na jadlodajnie dla kornikow i moli, bo ksiazki lezac w szafach sie po prostu sypaly. Pani swietnie rowniez rozstawiala grupe zwiedzajaca(my, kilku hindusow i rosyjskie+francuskie malzenstwo), „za daleko stoicie, zrobcie przejscie, podejdzie tutaj, nie tak dalego, blizej, dalej nie isc teraz,...teraz mozecie isc, zrobcie miejsce bo nie ma wystarczajaco swiatla padajacego na to krzeslo” i tak dalej, ponoc jest z rodziny wlascicieli i chyba zbytnio przywykla do dyrygowania niewolnikami, niz oprowadzania ludzi. Zdjec robic nie wolno bylo, ale indyjski sposob oprowadzania trzeba sprobowac J
Pozniej byl plan zobaczyc wodospad na polnoc od Margao czyli Dudhsagar. Mialo byc 20km, okazalo sie ze 80 i ponad 2 godziny drogi skuterem. A kazdy pytany hidnus mowil to jest 20 km jeszce, po 20 km nastepny hindus to jeszcze 12 km, po kolejnych 15 km kolejny pytany odpowiada to jeszcze ze 20 km Wam zostalo. No coz, tylki bolaly ale sie udalo. Zatrzymalismy sie w wiosce, ja parkuje, Rafa pyta bialych co tu robic i jak i sie okazuje ze Para rosjan ma wlasnego wynajetego jeepa Mahindra i sie do nich ladujemy na paka i chcemy sami pojechac na wodospady(lokalni maja tutaj monopol na to i nie wolno nawet tam isc), ale nie udalo nam sie wjechac, wodospady byly juz zamkniete  i lokalni skutecznie wszystko blokowali. W zamian poszlismy do wioski sloni, gdzie zostalismy zaznajomienie ze za zdjecie ze sloniem trzeba placic, za karmienie, za przejazdzke, za wodospad z traby, za ogladanie meczu, malowania. Generalnie wszystko placic, glowny jezyk to rosyjski w przygotowanej karcie i wszystko pod ruskich dostosowane. Wzielismy przejazdke sloniem za 1000 RS(srednia dlugosc ok 10 min, jak sie pozniej okazalo nawet nie do lasu, tylko pomiedzy budynkami osrodka.... ble), troche zdjec i smiechu ze sloniem, pozniej rosyjska towarzyszka wziela kapiel ze sloniem i fontanne, po drodze kupowali jeszcze jedzenie sloniowi i  generalnie nie mieli problemow z iloscia rupi. Mieszkaja w 5 gwiazdkowym hotelu i na jedna noc w ramach „experience” poszli zamieszkac w domku przy plazy, ale nie na wiecej bo to nie te klimaty na 2 tygodniowy pobyt. Wydawali sie troszke inaczej patrzacymi rosjanami na poczatku, ale skonczylo sie lekko nowobogackimiJ Sloni mi troche zal, bo je kluja zeby cos robily, lancuchami spinaja do jedzenia. Sa ogromne i sympatyczne, skora super twarda w dotyku. Jeden tanczyl w rytm muzyki przy myciu, inny kiwal dziekuje za przejadzke ale generalnie caly dzien tylko sluza turystom, kiepska wizja na zycie niestety. Sama wioska to jedna wielka tandeta. Idac do sloni przechodzi sie przez labirynt(doslownie do okla sie chodzi) sklepu z pamiatkami sloniowymi bardziej lub mniej(slon z drewna, kokosa), przyprawy, herbaty itp, plastikowi hindusi stojacy przy jakis domkach, troche zieleni, grupy rosjan oprowadzane przez super znudzonych hindusow opowiadajacych o tutaj jest zielona roslina z ktorej robi sie herbate, dobra idziemy dalej. Sami rosjanie, jak to oni, troszke otyli, bez koszulek i wypchanymi kieszeniami rupee. Zdecydowanie odradzam podroz w tamtym kierunku i zdecydowanie mi sie tam nie podobalo, choc przejzadzke na sloniu musze uznac za pewna calkiem nowa rzecz dla mnie J
Pozniej szybka droga powrotna, czyli 3 godziny na tym czyms co nazywaja siedzisko na skuterze, drogi gorsze, wiekszy ruch i zapadajacy zmrok. Pierwsze kilometry w ciemnosciach to przezycie, swiatlo w skuterze sa, dzialaja, tylko dlugie niestety dla jadacych z przeciwka, dodatkowo sa tak ustawione ze swieca nie na droge, tylko na wprost 2-3 metry wyzej, idealnie w oczy jadacych z przeciwka badz drzewa na zakretach. Pozniej ciezarowki z przeciwka wyprzedzajace na slepych zakretach, a my ladujemy praktycznie na poboczu zeby sie jakos ratowac. Przezylismy, tylki bolaly nie milosiernie ale w sumie trzeba to przezyc tutaj, czyz nie ?
Dzisiaj piszemy duzo maili, bloga itp, odpoczywamy, zaraz pozyczamy kajak i smigamy na wyspe obok zjesc jakiegos owoca, pozniej pozegnalna kolacja o 19 z izraelska para i jutro check out i w droge na poludnie J
Naprawde fajnie ze Rafa dolaczyl i razem mozemy cos podzialac, mamy o czym rozmawiac, robimy rozne glupie rzeczy wiec oby tak dalej przez najblizsze 2 tygodnie J

Do uslyszenia juz zapewne z Kochi J











No comments:

Post a Comment